sobota, 3 września 2016

Zoo

Takie mam coś dla Was... Stare jest nieprzyzwoicie, ale podobno fajne. Ja się nie znam, ja to tylko piszę, poddaję się Waszej ocenie.
Ach, wspominałam, że piszę różne gatunki, różnymi stylami i ogólnie jestem dość nieobliczalna w mojej pisaninie? To już wiecie. Możecie się po mnie spodziewać wszystkiego... *tu du du dum...*


Obudziłam się. Mój zaczarowany Hipopotam z irytacją mówił coś o spóźnieniu, a sowa, ta mała, zajmująca fragment lewej półkuli mojego mózgu, poparła go, co było dostatecznym argumentem do wstania z kufra w mojej sypialni, na którym spędziłam noc z nieznanych przyczyn. Poszłam do kuchni, żeby upolować jakieś śniadanie. Tym razem nie uciekało zbyt szybko, więc miałam jakieś szansę się nie spóźnić. W dodatku Hipopotam wyszedł, więc nie musiałam się nikim przejmować.

Zjadłam śniadanie wpatrując się w mamiący dar czarnej magii, myśląc o czymś zupełnie innym. Potem przygotowałam się do wyjścia w towarzystwie drzewa stworzonego z białej magii hipopotama. Zawsze najtrudniej jest co rano walczyć z leniwcem, nawet tak małym, że rezyduje gdzieś obok sowy. Leniwiec to mimo wszystko bardzo bojowe stworzenie…

Wyszłam z domu i spojrzałam na zegarek: 6: 43, to oznaczało, że nie zdążę na 8: 03 do gospodarstwa anioła z rogami… a może diabła w aureoli? Nieistotne. Hipopotam ma jedno i drugie i nikt się nie skarży. Bo przecież każdy ma.

Od mojego domu do przystanku jest pięć minut drogi, autobus jest o 6: 54, jedzie się dwadzieścia minut, ale czy to znaczy, że mam dużo czasu? Skąd, czas jest bardziej względny niż starają się nam wmówić.

Tak jak przewidziałam, autobus już odjechał. Czasem mam wrażenie, że kierowcy sprzysięgli się przeciwko mnie albo mają tajną umowę z moimi wrogami. Podobno snuję teorie spiskowe…

O 7: 23 wsiadłam do autobusu. „W porządku, mam jeszcze ponad pół godziny”. Więc autobus jechał pół godziny.

Nie wiem jak to się stało, ale chyba zdążyłam. 

W gospodarstwie poszłam do swojego biura. Tam pies, parę gryzoni, bydło, żółw, sęp, lisica i „coś tam jeszcze” siedzieli w ciasnych rzędach biurek i słuchali jak koza znowu coś przeżuwa. Co oznaczało, że jednak się spóźniłam.

Koza musiała więc przeżuć moje nowe spóźnienie i parę moich ekstrawaganckich pomysłów, które jej się nie podobały, oraz wyraźny brak sukcesów w mojej pożałowania godnej karierze konformisty. Potem przeżuwała coś innego, ale nie uważałam i nawet się z tym nie kryłam, dopóki nie przeszyła mnie swoimi poziomymi źrenicami, wtedy zaczęłam udawać, że słucham, jak wmawia mi, że się z nią zgadzam.

Godziny mijały, Koala pytała mnie o samopoczucie, Ryba chyba w końcu zdechła, Fretka szalała jak zawsze. Zwykły dzień, dzień jak każdy inny – uczucie monotonii. 

Małpa znowu kazała nam pisać na maszynie. Nienawidzę pisać na maszynie. To takie bezsensowne, bezużyteczne. Ale przecież nie będę musiała pisać na maszynie, zawsze znajdzie się inny sposób, nie trzeba trzymać się schematu, „można” być kreatywnym, wyjątkowym…

Z kimś tam porozmawiałam o głupotach, ktoś był miły, ktoś mnie obraził. Zwierzęta szalały. Chyba nie jestem zwierzęciem. 

Czas wrócić do domu. Widziałam jak Koza przeżuwa Świnie, i dobrze, w końcu słusznie, ale Świnia wyjdzie z tego cało, jak zawsze. Minął mnie Pies z Żółwiem, wymieniliśmy bezsensowne pożegnania. W drodze do domu towarzyszyły mi Lis i Mysz lub może raczej to ja im towarzyszyłam, nie chciałam jeszcze wracać do domu. Nie chciałam znowu walczyć z leniwcem ukrytym pod czaszką. I z motylami.

W końcu musiałam wrócić do domu. Wykonywałam rutynowe, codzienne czynności potrzebne do przeżycia i takie kompletnie zbędne. Trochę pobawiłam się magią, trochę posprzątałam i popracowałam. Ale w domu nie tak łatwo poddać walkę z myślami, gdy nikt nie widzi, atakują - uparte owady. Chwila nieuwagi i…

…nie czuję się już zwierzęciem. Czuję się inna, czasem mądra wśród głupców, czasem wręcz odwrotnie. Czasem lepsza i czasem gorsza od innych. A inni nie sprawiają wrażenia zmartwionych takimi rzeczami.

A jeśli ja nie jestem zwierzęciem? I może oni też tak o sobie myślą. Może żadne z nas nie jest zwierzęciem. Pobiegłam do lustra, zatrzymałam się przestraszona i niepewnie spojrzałam w swoje odbicie.

Jestem tylko człowiekiem. Jak oni wszyscy. Kiedyś wreszcie oswoję się z tym, że większość z nich ma w głowach takie same owady, takie same motyle.



Tak więc... Mam nadzieję, że taka konwencja do kogokolwiek trafia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz