wtorek, 30 sierpnia 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 1

Uwaga, uwaga, fragment dłuższej historii! Osobiście jestem do niej bardzo przywiązana, więc mam nadzieję, że się przyjmie ^^
OSTRZEŻENIE: Rzucam tu mięsem jak stary recydywista (ale to nie jest powód, żeby nie czytać)


Prawdopodobnie nic by się nie stało, gdyby pewnego pieprzonego dnia pod wiaduktem nie napatoczył się jakiś szczurek. Wracał późnym wieczorem do domu, jak skończona sierota, z plecaczkiem na dwa ramiona i, pożalcie się wszyscy święci, lizaczkiem w gębie. Tak, dokładnie, lizaczkiem. Jak gnojek z podstawówki. Zatrzymał się i patrzył jak prałem po mordzie jednego śmiecia. Przez głowę przemknęła mi myśl, jak taka pizdeczka uchowała się w tej okolicy, bez solidnego łomotu raz w tygodniu, chociażby ode mnie.

Szczurek zauważył nas dopiero, kiedy prawie na nas wszedł. Zamiast wzdrygnąć się i polecieć dalej, w obawie o własną skórę albo rzucić się na ratunek obrywającemu kolesiowi, zamiast zrobić cokolwiek, stał i patrzył.

Rzuciłem typem, którego koszulę miałem w garści i odwróciłem się w stronę dzieciaka. Zmierzyłem go wzrokiem. Uśmiechnąłem się kpiąco i już otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć i przepłoszyć obserwatora, kiedy on wyjął lizaka z ust i odezwał się.

- Cześć.

Umarłem. Zabił mnie. Jakie „cześć”, kurwa?!

Jakiś odłamek mojej podświadomości zauważył jak zdejmuje słuchawki pod kapturem czarnej bluzy, zapewne szykując się na jakiś dialog, z moją, w owym czasie martwą, osobą.

Potrząsnąłem głową i stanąłem luźno, bez żadnych bojowych aluzji.

- Taa… - rzuciłem.

Oczy mu błyszczały w ciemności i w pierwszej chwili pomyślałem, że musi być naćpany. Sprawiał wrażenie głupkowato nieprzytomnego, jakby wyjarał za dużo. Uniosłem brwi. Nie, to nie to. Było w nim coś dziwacznego, jakby urwał się z jakiegoś innego wymiaru. Cuchnął niewinnym naiwniakiem i chyba leżało to w jego naturze.

Nie odzywał się. Stał i milczał. Sprawiał wrażenie całkiem spoufalonego, jakby przywitanie się, czyniło nas co najmniej znajomymi. Zdawał się nie dostrzegać niczego dziwnego w zaistniałej sytuacji. Co z nim jest?!

- Słuchaj, gościu… - warknąłem, zirytowany. – Spadaj już do domu, nie masz tu nic do roboty.

Rozejrzał się, po czym spojrzał mi niepokojąco prosto w oczy, nie wyrażając żadnych myśli. Odwrócił wzrok. Zdawało mi się, że przez jego twarz przez ułamek sekundy przemknął jakiś dziwny, trudny do zinterpretowania wyraz.

- Mhm… - mruknął, wkładając sobie tego cholernego lizaka z powrotem do ust. – To pa. Do zobaczenia w szkole.

Zdążyłem pomyśleć „psychiczny”, ale kiedy zakładał słuchawki zauważyłem, że czarna bluza, którą typek ma na sobie to dokładnie bluza mojej szacownej budy. Jakim pojebem trzeba być, żeby chcieć posiadać łach identyfikujący cię jakkolwiek z tą szkołą? I co to w ogóle miało być?

Rozejrzałem się, przypominając sobie o swoim przeciwniku. Spierdolił. Znaczy… Majaczył mi jeszcze gdzieś daleko, spokojnie bym go dogonił. Ale po co? Już nie byłem w nastroju.

Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem. Miło jest być pełnoletnim i móc legalnie kupić fajki.



To był nudny okres w moim życiu. Nie żeby nic się nie działo. U nas na osiedlu zawsze się coś dzieje. Ale właściwie nigdy nie dzieje się nic naprawdę interesującego. Po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić do tego, że sąsiadka gania męża z nożem po klatce schodowej. Idzie się przyzwyczaić do meneli zaczepiających laski kumpli pod blokiem. I do tego, że czasami trzeba przytemperować co większego zboka. A napierdalanie się to nawet daje się polubić.

Po tym wieczornym spotkaniu pod wiaduktem zacząłem zauważać w szkole tego typka. Miał wiecznie ten sam nieobecny wraz twarzy i zdaje się, że z nikim w budzie nie trzymał. To nic dziwnego, zawsze trafi się kilku outsiderów, którzy siedzą na przerwach i gapią się w okno, podłączeni do słuchawek. Nie sprawiał wrażenia nieszczęśliwej sieroty, bujającej się w rytm muzyki. Wydawał się raczej niegroźnym dziwakiem z przepalonym trawką mózgiem.

On z kolei zaczął mnie nie tyle zauważać, co obserwować i zawsze, kiedy nasze spojrzenia się spotykały, uśmiechał się lekko, wyłącznie ustami, a jego oczy pozostawały nieruchome. Ignorowałem go, licząc, że przestanie zwracać na mnie uwagę innych ludzi. Za każdym razem czułem się jakiś zażenowany. Zwłaszcza, kiedy moi kumple zauważali szczurka i rechotali.

- Co, Kubuś, masz nową dziewczynę? – zaśmiał się Grzesiek i to pewnie od tego się zaczęło.

- Spierdalaj – rzuciłem odruchowo, odwracając wzrok od chłopaka.

- Kuba – zawołał Andy, jak do tamtej pory sądziłem, jedyny normalny w tej bandzie bezmózgich spierdoleńców. – Nie wstydź się, podejdź do swojej panienki.

- Jeb się, pojebie – syknąłem, rzucając mu znudzone spojrzenie. – Nawet ty, Andrzej? Będziesz mi tu czynił jakieś cwelowate uwagi?

- Uuu…

Poniekąd mieli racje. Zaczynał mnie już wkurzać. Mijając grupę ludzi, których zidentyfikowałem jako jego klasę, zaczepiłem jedną z dziewczyn, żeby dowiedzieć się kiedy kończą lekcje i zerwałem się z ostatniej godziny, żeby przyczaić się na niego przed szkołą.

- Hej! – rzuciłem, kiedy na końcu tłumu wylewającego się ze szkoły, pełzł właśnie on. – Mały…

Jego oczy znowu błysnęły niepokojąco, kiedy się do mnie odwracał.

- Cześć - odpowiedział.

- Musimy pogadać. – Byś może mój głos zabrzmiał zbyt groźnie, ale wynikało to tylko z irytacji.

- O czym? – zdziwił się. Nie uwierzyłem w to. Nie mógł, po prostu nie mógł nie zauważyć zamieszania, jakie wywołuje, ciesząc się za każdym razem na mój widok tym swoim przerażającym, pustym uśmiechem.

- Słuchaj no… - wycedziłem przez zęby. – Nie wiem o co ci chodzi, ale zachowujesz się jak nawiedzony i zwracasz na mnie uwagę innych. Od dwóch tygodni zgrywasz zakochaną panienkę i gapisz się jakbyś chciał podejść, ale się wstydził. Więc weź się po prostu odpierdol, bo naprawdę mnie wkurwiasz…

Nawet nie siliłem się na łagodny ton, warczałem na niego z irytacją. Chciałem wywołać w nim jakąś reakcje. Chciałem, żeby się przestraszył, buntował, olał mnie albo chociażby nawet, kurwa, wyśmiał! Ale on znowu stał i tylko patrzył na mnie nieprzytomnie. Jakby nie dotarło do niego, że w ogóle coś powiedziałem. Aż w końcu zdradził się, przechylił ledwo dostrzegalnie głowę, jak pies, którego coś dziwi.

- Jakoś nie mogę się powstrzymać – powiedział. A mówił tak, jakby zastanawiał się, czy będzie padać. Spojrzał z resztą w niebo kątem oka, ze śmiesznym beznamiętnym namysłem. – Interesujesz mnie. Więc chyba nie mogę przestać cię obserwować… Przeszkadza ci, że nie podchodzę, żeby z tobą porozmawiać?

Przeniósł puste spojrzenie prosto w moje oczy. Zaczął mnie trochę przerażać. Pieprzone wejrzenie Szatana…

- Nie, no, nie mogę – wysyczałem, odwracając wzrok i zasłaniając oczy dłonią. – Co jest z tobą nie tak, do ciężkiej cholery? Jesteś jakiś upośledzony? Nie masz w zanadrzu jakiś innych wyrazów twarzy?

Pochylił się, żeby spróbować spojrzeć mi w twarz pod moją dłonią. Wydawało mi się albo na jego ustach mignął cyniczny uśmieszek.

- A co jeśli? – zapytał, prostując się, kiedy odsunąłem rękę od twarzy. – Czy cokolwiek to zmieni? Wybaczysz mi, jeżeli mam żółte papiery? Będziesz tolerował moje zachowanie? A może będziesz się mnie bał?

Przez chwilę nie potrafiłem drgnąć. Jego twarz, ton głosu, postawa nie wyrażały żadnych emocji. Nie potrafiłem się zorientować, czy czuje się urażony, wściekły a może rozbawiony. Patrzył na mnie tak przeraźliwie pusto.

- W porządku – powiedział. – W takim razie będę z tobą rozmawiać. Czy to będzie mniej dziwne?

Patrzył na mnie i czekał.

- Ta-ak… - wydusiłem z siebie zdezorientowany, ale otrząsnąłem się. – Co? Nie! Nie będzie w porządku. Daj mi spokój, nie rozumiesz?

- Nie – odpowiedział. – Nie rozumiem, dlaczego ci to przeszkadza.

Zwariuję z nim! Co za świr!

- Ty… - wycelowałem w niego oskarżycielsko palec, z trudem powstrzymując się przed przywaleniem mu. Agresja wchodzi w krew, cholera. – Jak ty się w ogóle nazywasz, szczurku?

- Mateusz.

Wyciągnął do mnie rękę.

- Kuba… - odpowiedziałem niechętnie, łapiąc jego dłoń.

Miał lekki, całkiem zwyczajny chwyt. Nie ciotowaty, ani przesadnie silny. Ścisnąłem mocniej niż powinienem, żeby wyładować frustracje.

- Wiem…

Nie no! To jest już creepy! Prześladowca jebany!

Wyrwałem mu swoją rękę i rzuciłem:

- Daj mi spokój albo się doigrasz, pojebany gnoju!

Ruszyłem w swoją stronę. Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak wyciąga z kieszeni bluzy lizaka. Nawet łatwość z jaką go rozpakował działała mi na nerwy.



I jak? Da się czytać? Chcecie wiedzieć co dalej? Powiedzcie, że chcecie ^^" W sumie... Powiedzcie cokolwiek, ładnie proszę...

czwartek, 25 sierpnia 2016

Żebyś nie płakała

Na początek, coby blog zawierał jakąś treść, ofiarowuję Wam ten oto twór... Bawcie się dobrze ^^


Tasza przeskakiwała przez zwały śniegu i wystające gałęzie. Była taka drobna i delikatna, ale poruszała się po lesie sprawniej ode mnie i pewnie też od większości dorosłych. 

- Dima – zawołała mnie, widząc, że zostaję w tyle. – No chodź! Chodź, chodź, chodź… 

Emocje ją rozsadzały, ale nie chciała być niegrzeczna. Moja siostrzyczka zawsze była miła i grzeczna. Uśmiechnąłem się i przyspieszyłem. Czekała aż do niej dotrę, więc chciałem podbiec, ale poślizgnąłem się, a może potknąłem, nie wiem. Myślałem, że skończę leżąc na śniegu jak rozjechana żaba, ale jakimś cudem złapałem równowagę. 

- Nie pędź tak… - burknąłem, podchodząc do siostry, zły na siebie, że wychodzę na ofiarę. 

- Ale chodź, pokażę ci! – zaśmiała się, złapała mnie za rękę i pociągnęła dalej. 

Nie wiedziałem co chce mi pokazać, nie chciała mi powiedzieć zanim wyszliśmy z domu. Poszedłem z nią, bo nie miałem nic lepszego do roboty, a jej wyraźnie na tym zależało. 

Byliśmy już całkiem głęboko w lesie, kiedy nagle się zatrzymała. Rozejrzała się, puściła moją rękę i odsunęła ode mnie. Zaczęła się kręcić nerwowo i wbiła wzrok w śnieg. 

- Ale nie przestraszysz się? – spytała w końcu. 

Zamrugałem zdziwiony, ale kąciki ust mi drgnęły. Więc o to chodzi… Wpatrywała się we mnie czujnymi, wyczekującymi oczami. 

- Dlaczego miałbym? – odparłem. 

Speszyła się. Sapnęła i zrobiła dwa niepewne kroki w moją stronę. 

- Bo to nie jest normalne… - jęknęła. Trzęsła się. Zobaczyłem łzy w jej oczach, kiedy na mnie spojrzała. – Chciałam ci pokazać co potrafię, ale… Ale to nie jest normalne… 

- Hej, spokojnie… - mruknąłem, podchodząc do niej. – Jeśli to część ciebie, to dla ciebie jest normalne, prawda? 

Przytuliłem ją. Pociągnęła nosem. 

- To pokażesz mi? – zapytałem w końcu i uśmiechnąłem się, kiedy na mnie spojrzała. Wytarła oczy rękawem kurtki. 

- Mhm! – kiwnęła głową i odsunęła się ode mnie. Znowu się uśmiechała. 

Złapała się za podbródek i zamyśliła. 

- Dobra – powiedziała po chwili i odetchnęła. 

Cofnęła się parę kroków i zaczęła grzebać w śniegu. W końcu z miną zdobywcy uniosła kamień wielkości pięści. Rzuciła mi krótkie, nerwowe spojrzenie, przygryzając wargę. 

- P-patrz… 

Stała naprzeciwko mnie w odległości kilku kroków i trzymała kamień w dłoniach przed sobą. Zobaczyłem jak jej drżące dłonie powoli się rozsuwają, a kamień pozostaje w powietrzu. Nie mogłem oderwać wzroku od kawałka skały, który po chwili uniósł się kilka centymetrów od jej maleńkich dłoni. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, a kamień zadrgał w powietrzu. Tasza pisnęła, próbując go złapać, ale on wpadł w śnieg. 

Opadła na kolana, zamknęła oczy i zasłoniła uszy, jakby się spodziewała, że będę krzyczeć, a może że ją uderzę… Stałem przez chwilę nieruchomo i patrzyłem na nią. Nie mogłem się ruszyć. 

- Wiedziałam… - szepnęła. Poczułem jak w oczach stają mi łzy. – Wiedziałam, że to jest dziwne… 

Doskoczyłem do niej, upadając w śnieg. Przycisnąłem ją mocno do siebie. 

- Taszka! – krzyknąłem jej do ucha. – To nie jest dziwne, to jest wspaniałe. Ty jesteś wspaniała! 

Siedzieliśmy na śniegu, przytulałem ją tak mocno, że nie wiem jak mogła oddychać. Oparła o mnie głowę i złapała mnie lekko za kurtkę. Robiło się już ciemno. 

- Nikomu nie chciałam pokazać, tylko tobie… - szepnęła. – Ale myślałam, że to dziwne, bo nikt tak nie robi… 

Chciałem jej powiedzieć, że to znaczy, że jest wyjątkowa, ale nie umiałem wydusić z siebie ani słowa. 

- Boisz się? – zapytała i obróciła głowę, żeby na mnie spojrzeć. 

Pokręciłem głową. 

Jak mógłbym się bać? Przecież wiedziałem. Wiedziałem od dawna. Zawsze szedłem za tobą, kiedy wymykałaś się nocą do lasu i patrzyłem z daleka, bo się o ciebie bałem. Na początku byłem zdziwiony i trochę się bałem… Ale widziałem jak się śmiałaś, kiedy udawała ci się kolejna sztuczka i często chciałem podejść i cię pocieszyć, kiedy płakałaś, bo coś ci nie wychodziło. Bardzo cierpiałaś, siostrzyczko? Ukrywając to… Bardzo się bałaś? Nie mogłem zapytać. Nie potrafiłem. Mogłem ją tylko mocno przytulić. 

- Dima… - wydusiła z siebie Tasza. – Dusisz mnie… 

Puściłem ją tak nagle, że oboje polecieliśmy do tyłu. Padłem jak długi na śniegu. 

Usłyszałem chichot. Podniosłem się na łokciach i zobaczyłem jak moja siostrzyczka podśmiewa się ze mnie, siedząc przede mną na śniegu. Gapiłem się na nią przez chwilę. 

- To jest dziwne, braciszku – mruknęła w końcu, ciągle się uśmiechając. – Ale jeśli to ci nie przeszkadza to jest okej. 

Poczułem jak kąciki ust unoszą mi się nieznacznie. I jak robi mi się zimno w tyłek od siedzenia na śniegu… 

Wstałem, otrzepałem się i wyciągnąłem rękę do Taszy. 

- Chodź, siostrzyczko – powiedziałem. – Wracajmy do domu. 



Nigdy nie myślałem, że Tasza będzie mnie zabierała ze sobą. Kiedy szedłem z nią, mogła wyjść po południu, bo mama nie wypuściłaby jej samej, była jeszcze za mała. Szliśmy wtedy tam, gdzie nikt się nie zapuszczał i Tasza ćwiczyła. 

- Chcę czegoś spróbować – powiedziała, kiedy staliśmy między gołymi badylami krzewów. Głos miała zdecydowany, wręcz nieznoszący sprzeciwu. 

- Pewnie – odparłem, marszcząc czoło. Nie bardzo rozumiałem, dlaczego mówiła to do mnie takim tonem. 

- Ale to ci się może nie spodobać… - mruknęła. 

- Nie zrobisz sobie krzywdy, prawda? – zapytałem, czując jak serce mi przyspiesza. 

- Jeśli będziesz mnie asekurować… 

- Dobra... – westchnąłem. 

- Daj mi ręce – poprosiła, stając naprzeciwko mnie. Wyciągnąłem ręce, a ona złapała mnie za nadgarstki, więc zrobiłem to samo. – Tylko się nie denerwuj… 

Już chciałem zapytać, czym miałbym się denerwować, kiedy nogi tej małej dziewczynki oderwały się od ziemi. Otworzyłem usta ze zdziwienia. Unosiła się coraz wyżej, aż zawisła, jakby leżała w powietrzu na wysokości mojego wzroku. Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się niewinnie. Puściła moje ręce i uniosła się jeszcze wyżej. Cofnąłem się o krok i spojrzałem w górę, żeby ją zobaczyć. Tasza machała rękami, jakby uczyła się pływać. 

- Nie mogę złapać równowagi – zaśmiała się. 

- Bardzo dobrze ci idzie… - wydusiłem z siebie, próbując nie zemdleć. Moja siostra lewitowała dwa metry nad ziemią! 

Usłyszałem szczekanie psa, ale je zignorowałem. Kiedy pies zaszczekał jeszcze raz, wydawało mi się, że ktoś go wołał. 

- Zejdź już, Tasza – powiedziałem. 

- Dlaczego? – zapytała. – Nie martw się tak… 

- Tasza, chodźmy już… 

- Dobrze już… 

Kątem oka zobaczyłem jak pies biegnie w naszą stronę. 

Tasza, zaczęła powoli opadać na ziemie i dopiero wtedy zauważyłem człowieka stojącego między drzewami. 

Złapałem siostrę i pomogłem jej stanąć na śniegu. 

- Spadamy stąd – rzuciłem, łapiąc ją za rękę. 

- Co się dzieje? – pisnęła, kiedy pociągnąłem ją jak najdalej od tego człowieka. 

Musiała usłyszeć albo zobaczyć psa, bo zaraz przestała się rozglądać i ruszyła biegiem razem ze mną. 

- Zaczekajcie! – usłyszałem jeszcze za nami i wydawało mi się, że Tasza spojrzała jeszcze w stronę mężczyzny, ale uciekliśmy stamtąd. 

Zatrzymaliśmy się dopiero pod domem, wciągnąłem małą do szopy i oparłem się słabo o stojącą tam beczkę. Tasza przypadła do ściany i się skuliła, odwrócona do mnie tyłem. Była taka drobna. 

- Mała… - zacząłem i złapałem ją za ramie. 

Odwróciła się do mnie, z oczu leciały jej łzy. 

- C-co jak ktoś się dowie? – wydyszała. 

Nie potrafiła jeszcze wymyślić żadnego makabrycznego scenariusza, ale ja w sekundę miałem ich w głowie zbyt wiele. Otworzyłem ramiona, a ona wtuliła się we mnie. Pogłaskałem ją po potarganych włosach. 

- Nikt się nie dowie – szepnąłem. 

- Jestem dziwna – zapłakała. Usłyszałem jak trzeszczą rozrzucone po szopie narzędzia. 

- Jesteś cudowna. 

- Zabiorą mnie stąd? – mówiła dalej. Spojrzała na mnie przerażonymi oczami, które zdawały się mnie nie widzieć. Jej ręce zacisnęły się boleśnie na moim przedramieniu. Rzeczy leżące wokół zdawały się pulsować. Ona to robi? – Ktoś mnie stąd zabierze? 

Nie... Kto? Nie wiem. Może… 

Oparłem podbródek na jej głowie i ścisnąłem ją tak, jakbym mógł ją ukryć przed światem. Cała szopa się trzęsła, ale ona zdawała się tego nie widzieć. Ale czy to ważne? Nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy. Będę ją chronił. 

- Nie dam cię zabrać – powiedziałem. – Nikt cię nie zabierze. Nie pozwolę. 

Poczułem jak uścisk na mojej ręce słabnie. Pokój się uspokoił, ale moja mała, cudowna siostrzyczka jeszcze długo nie mogła przestać płakać. 



Wróciłem do domu późnym wieczorem. Koła samochodu rozchlapywały błoto na podjeździe, a wycieraczki strząsały z szyby ostatnie krople deszczu. Przejechałem przez bramę i od razu rzuciła mi się w oczy nietypowa sytuacja. 

Na naszym ganku siedziała dziewczynka. 

To nic niezwykłego, po naszym podwórku często biegały dzieciaki, zwabione obecnością Taszy, dziwiło mnie raczej, że jest tylko jedna. Wysiadłem z samochodu i podszedłem do niej. 

- Cześć – zagadnąłem. – Nie wiesz gdzie jest moja siostra? 

Uniosła głowę i zamrugała. 

- Pan Dima… – mruknęła. – Tasza wyszła i nie wiem, kiedy wróci… 

- Ktoś jest chory? – zapytałem. 

Pokiwała głową. 

- Ktoś znajomy? 

Pokręciła. 

- Więc co tu robisz? 

Westchnęła. 

- Czekam na nią. 

Uśmiechnąłem się i usiadłem obok niej. Dobrze to rozumiałem. Mogłem przeprowadzić się do miasta, ale wolałem zostać. Moja cudowna siostra była jasnym światłem dla naszej wsi, także dla mnie. To nic dziwnego, że ktoś mógł na nią czekać godzinami, tylko po to, żeby ją zobaczyć. Siedzieliśmy na ganku, a słońce już dawno zaczęło zachodzić. 

- Zamierzacie tu dzisiaj spać? – usłyszałem rozbawiony głos. 

- Tasza! – zawołała moja mała towarzyszka i zerwała się z miejsca. 

W tym samym momencie podniosłem głowę i zobaczyłem ciemną sylwetkę młodej dziewczyny na tle różowego wieczornego nieba. Kiedy dziewczynka na nią wpadła i się przytuliła, Tasza musiała się cofnąć, a wtedy światło padło na nią pod innym kątem i mogłem zobaczyć jej roześmianą, ciepła twarz. Uśmiechnąłem się, ale zaraz się skrzywiłem, kiedy mój wzrok padł znacznie niżej. 

- Taszka! – warknąłem, podnosząc się. 

- Cześć, braciszku – przywitała się i podeszła, żeby cmoknąć mnie w policzek. – Jak było dzisiaj na zajęciach? 

- Znowu chodzisz boso! – fuknąłem, ignorując pytanie i wskazując na jej ubłocone stopy. – Jest zimno i padało. Będziesz chora! 

- Poradzę sobie z tym – zaśmiała się. 

Chciałem coś powiedzieć, ale usłyszeliśmy szczekanie i Tasza spojrzała w stronę furtki, którą zostawiła otwartą. Na podwórko słabym truchtem wkroczył stary owczarek. Podbiegł natychmiast do mojej siostry, a ona przykucnęła i zaczęła go głaskać razem z ciągle obecną dziewczynką. 

- Dima – zwróciła się do mnie Tasza, spoglądając na mnie z dołu. – Przedstawiam ci mojego pacjenta, Tarzana. Tarzan – poznaj Dimę. 

- Tarzan! – dobiegło zza furtki. – Nie pchaj się tak na cudzy plac nieproszony! 

Pies podniósł głowę i spojrzał bez zainteresowania na swojego właściciela, który wchodził właśnie na nasze podwórko. 

- Ależ on tu jest jak najbardziej mile widziany – zaśmiała się moja siostra. 

Spojrzałem na mężczyznę, a potem na Taszę w towarzystwie psa i dziewczynki. Nie mogłem się przestać uśmiechać. Może już wcale nie muszę jej chronić… 

- A-apsik! 

- Tasza!



Mam nadzieję, że przypadnie to komuś do gustu. Każdy komentarz mile widziany ^^

Witam na Gadzim Piórze!

Cześć, witajcie i dzień dobry!
...
No dobra, nie potrafię. Kilka godzin zakładałam bloga, bo nie umiem w technologię i czuję się jakbym poleciała właśnie w kosmos...
Jestem wrażliwą duszyczką i nie ogarniam internetów. Podobno jestem pisarzem i ludziom nawet czasami chce się czytać to, co z siebie wyduszę. Marzy mi się kariera pisarza, więc przychyliłam się do pomysłu założenia przeze mnie bloga...
Nie bardzo umiem do Was mówić... (i uwielbiam wielokropki...)
Czasem będę wulgarna, czasami liryczna i ociekająca patosem. A czasami po prostu taka całkiem ludzka. Nie boję się żadnej krytyki (no, dobra, boję się histerycznie), więc chętnie przytulę każdą opinię.
Mam nadzieję, że komuś moja pisanina da choć trochę emocji, może nawet kogoś zainteresuje, więc... 
Zapraszam! ^^