sobota, 17 września 2016

Powroty

Witam, to nie jest dobry dzień dla naukowca, więc wrzucam jakieś stare i pisane pod wpływem chwili coś, infantylne i banalne trochę tak jakby... Enjoy. Albo nie. Ale lepiej tak...


Siedzę na pieńku przed ogniskiem, które roztacza wokół siebie rozkoszne ciepło i oświetla moich przyjaciół złocistą poświatą. Po drugiej stronie ogniska Anka ze złowieszczym chichotem rzuca się na szyje Wiktora i razem przewracają się do tyłu. Ania siada po turecku na brzuchu chłopaka i ze śmiesznie wydętymi policzkami raz za razem odmawia wstania. Karol grobowym głosem wspomina coś o kobietach i rządzeniu w związkach. Przygryzam wargę słysząc dziwny, niekontrolowany odgłos rozbawienia którejś z dziewczyn i już po chwili wszyscy tarzamy się ze śmiechu na zimnej, wilgotnej ziemi.

Leżę na plecach i wpatruję się w pieniek, z którego spadłam. W końcu pod wpływem jakiejś głupiej myśli kładę go sobie na brzuchu i rzucam do Wiktora, że teraz łączę się z nim w bólu, jakim jest związek z moją najlepszą przyjaciółką. Odpowiada mi stłumiony rechot chłopaka i urażone „ej!” Anki.

W tym momencie na policzek spada mi ogromna kropla wody. Wszyscy podnosimy się w pośpiechu, kiedy ognisko przygasa, tępione deszczem. Żegnamy się szybko, uśmiechając się i chichocząc, i rozbiegamy się każdy w swoją stronę.

Przestaje padać, kiedy staję przed otwartą furtką starego, parterowego domku na przedmieściach, w którym mieszkam. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę i wpatruję się w okna budynku. W końcu chłód, przenikający przez mokre ubranie, skłania mnie do przejścia przez furtkę. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do ciemnej sieni. Opieram się o drzwi. Przez szybę z głębi domu przebija przymglone światło. Wciąż trzymam rękę na klamce, gotowa w każdej chwili znów ją nacisnąć. Wpatruje się w wąski prostokąt światła bijący od drzwi, po przekroczeniu których ostatecznie znajdę się w domu.

Biorę głęboki wdech i wyciągam drżącą rękę w stronę klamki wewnętrznych drzwi. Zastygam w bezruchu i nasłuchuję. W domu jest przytłaczająco cicho, z ulicy dochodzą przytłumione głosy pijaczków rozpoczynających właśnie nocną eskapadę i sąsiadów kłócących się przy otwartym oknie. W końcu jakiś odgłos dochodzący z wnętrza domu sprawia, że cofam się, spłoszona.

Przylegam plecami do twardych drzwi wejściowych i czekam, skupiając wzrok na błyszczącej lekko klamce. Dotykam ciepłego klucza w zamku. Pijacy przecież śpiewają niezwykle czysto, a sąsiedzi oczywiście tylko żywo o czymś dyskutują. Deszcz już przestał padać, zza chmur pewnie już nawet wychyla się słońce…

W sieni jest zimno, cicho i pachnie kurzem. Nie chcę stamtąd wychodzić. Jest ciemno. Ciemność sprawia, że wnętrze domu wydaje się odległe, jakbym wcale nie musiała wchodzić w to przytłumione światło. Ciemność daje poczucie bezpieczeństwa, nie boję się jej. Ale gdzieś dalej pali się chłodne światło…

Ściska mnie w gardle, kiedy na sztywnych nogach podchodzę do przeszklonych drzwi i urywanym gestem chwytam za klamkę. Ciche skrzypnięcie zawiasów nie zwraca niczyjej uwagi.

- Wróciłam – wołam cicho, ale nikt nie odpowiada.

W końcu ja nigdy nie wracam do domu.



Podobało się? Ah, czekajcie...
<głosy z tyłu głowy> gadasz do siebie....
Morda, głosy, przecież wiem. No, ten tego... Wiecie, że blogerzy lubią komentarze? I pisarze?
<głosy> wciąż...
Morda. Więc lubią ^^ Pozdrawiam :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz