piątek, 27 stycznia 2017

Głos Bubble Fairy - Część 2

Witam, co (mniej więcej) tygodniowa dostawa średniej jakości prozy. Smacznego...



Kobieta zawyła opętańczo zwracając uwagę dzieci, bawiących się w ich osobliwym obozowisku. Kilka kolorowych baniek mydlanych pękło z trzaskiem. Jenn spojrzała na nią, kiedy dziewczynka, objaśniająca jej właśnie gestami jakąś zabawę, poderwała głowę.

Przez chwilę zapanowała martwa cisza. Dzieci, znajdujące się najbliżej swojej opiekunki, odsunęły się od niej instynktownie. Ona przez chwilę nie zareagowała, a potem spojrzała na nich zdziwiona, zaśmiała się i zaczęła tłumaczyć, że coś ją przestraszyło i musi się tym zająć. Uśmiechając się i uspokajając dzieci, zniknęła w ciemności.

Jenn nie słyszała jej słów, ale twarze kolegów wyrażały przerażenie, kiedy odwracali się w jej stronę. To i wymuszony uśmiech, którym kobieta ich pożegnała, sprawiło, że dziewczynka już wcale nie chciała zyskać jej niepodzielnej uwagi. Chciała wrócić do domu.

Niewiele się zastanawiając, pociągnęła za rękaw koleżankę, patykiem narysowała na urywku gołej ziemi kilka prostych domków i spojrzała na nią pytająco. Tamta wzruszyła tylko ramionami. Uśmiechnęła się i zaczęła dalej pokazywać coś z zaangażowaniem.

Jenn pomachała rękami, wskazała na siebie, potem na domki i zasymulowała dłonią chodzącego człowieka. Uśmiech jej towarzyszki zabaw natychmiast zniknął. Najpierw pokręciła głową i cofnęła się, a potem, kiedy Jenn powtórzyła wszystkie gesty kilka razy, odskoczyła krzycząc coś.

Krzyki dziewczynki zaalarmowały inne dzieci i kilkoro zbiegło się wokół nowej członkini grupy. Zdenerwowana kilkulatka wykrzykiwała coś, pokazując na Jenn, która zaczynała się bać. Bardzo chciała wrócić do domu i przesiedzieć z siostrą resztę nocy, aż do powrotu rodziców.



Mokry, psi język przejeżdżający jej po twarzy był pierwszą rzeczą, z której Abby zdała sobie sprawę. Jeśli była nieprzytomna, to tylko przez bardzo krótką chwilę. Huczało jej w głowie po spotkaniu z żółtą kulą i nic nie widziała. Po omacku znalazła latarkę pośród stosu jakiś śmieci. Musiała próbować kilka razy, zanim udało jej się ją włączyć, bo nie mogła jej nawet utrzymać w rękach. Wstała, bojąc się, że jeśli nie zrobi tego od razu, nigdy nie da rady się podnieść.

- Co to było? – wydusiła z siebie. Potrząsnęła głową. Chciała uciekać, wracać do domu, naprawdę chciała. Ale zamiast tego ruszyła do miejsca, gdzie miała nadzieję znaleźć Jenn.

Hasy podążał za nią, jeszcze bardziej zdezorientowany niż ona.

- Abby… 

Aż podskoczyła, kiedy usłyszała swoje imię. Delikatny kobiecy głos wołał ją jakby ze wszystkich stron. 

- Abby, chodź, nie bój się…

Ale jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Słyszała swój urywany oddech, kiedy szamotała się, nie wiedząc, w którą stronę uciekać.

Pies zaszczekał i szarpnął w kierunku źródła baniek. Abby, skołowana, wypuściła z ręki smycz razem z latarką, która potoczyła się w zarośla. Zobaczyła kilka kolorowych światełek w oddali, ale nie widziała nic więcej. Słyszała jak Hasy szczeka, biegnąc w stronę przytłumionych świateł.

- Hasy! – zdążyła ryknąć, a potem usłyszała skowyt i okropne chrupnięcie. – Hasy…

Rzuciła się za nim, mijając drzewa w nikłym świetle latarki, leżącej ciągle gdzieś w krzakach. Zapiszczał, kiedy zawołała go znowu.

- Nie podchodź! – warknął głos, a Abby odruchowo się zatrzymała.

Nagle do nielicznych światełek dołączyły kolejne i na ich tle ukazała się kobieca sylwetka. Dziewczyna widziała ciemny kształt zniekształconych szponów, przytrzymujących małą buteleczkę.

- Bańki mydlane… - powiedziała Abby, czując jak kręci jej się w głowie. - Bubble Fairy… To niemożliwe…

- Zabieraj się stąd i zapomnij, że w ogóle wyszłaś dzisiaj z domu.

Kobieta schyliła się, podniosła coś z ziemi i cisnęła tym w Abby. Dziewczyna odruchowo to złapała. Przesunęła dłońmi po szorstkiej, lekkiej kopule. Puściła ją z krótkim krzykiem, kiedy zdała sobie sprawę, że to, co trzyma w dłoniach to czaszka - i to najprawdopodobniej ludzka. Zrozumiała, że dziwne w dotyku śmieci, z których wygrzebywała przed chwilą swoją latarkę, mogły pasować do tej czaszki. Zemdliło ją. Stworzenie się zaśmiało.

- Wynoś się.

- M-moja siostra… - już w momencie, kiedy wypowiadała te słowa, Abby wiedziała, że to zły ruch. Ale nie przepuszczała, że aż tak zły.

Kobieta skoczyła w jej stronę, zawodząc. Kiedy Abby rzucała się do ucieczki, nie pomyślała o siostrze. Pomyślała o ich psie, leżącym gdzieś między drzewami, z pękniętą czaszką albo złamanym kręgosłupem. Słyszała jego zduszony, nierówny oddech. Ścisnęło ją za gardło, ale się nie zawahała. Musiała uciekać.

Wcześniej ciemny las wydawał jej się wrogi i straszny, ale teraz oddałaby wszystko, żeby nie widzieć kątem oka łuny barwnego światła baniek, ścigających ją razem ze swoją panią. Czuła jak się zbliża, nie mogła złapać oddechu, była pewna, że nie ma szans z tym monstrum. Biegła, biegła, biegła. Oczy zachodziły jej łzami, wszystko wokół wydawało się rozmazane. Nie wiedziała już czy biegnie w stronę domu czy prosto w objęcia tej wiedźmy. Nie czuła chłoszczących ją gałęzi, ani obijania się o drzewa w ciemności.

Chciała znaleźć się w domu. Była pewna, że w domu będzie bezpieczna. A wtedy zadzwoni po pomoc. Wtedy zajmą się Jenn i Hasym. Ale najpierw musiała wrócić do domu. Najpierw musiała być bezpieczna

Pędziła na oślep, słysząc za sobą wrzaski tego stworzenia. Uciekać, uciekać, uciekać! 



Dzieci skończyły wyrażać swoją opinię i zostawiły Jenn samą. Wróciły do zabawy, przez chwilę jeszcze rzucając na nią wrogie spojrzenia. Wymknęła się z obozowiska, próbując iść w kierunku, z którego wcześniej przyszła. Nie chciała zostać tam ani chwili dłużej. Bała się tych dzieci, bała się kolorowych baniek, a przede wszystkim bała się kobiety, która ją tam przyprowadziła.

Rozglądając się jak zwierzyna w czasie polowania, Jenn przemykała między drzewami. Miała nadzieje, że inne dzieci nie zauważą jej zniknięcia.



Dopiero kiedy stoczyła się do przydrożnego rowu, Abby zdała sobie sprawę, że nie słyszy już za sobą zawodzenia. Chyba ją zgubiła.

Leżała w trawie, dysząc. Nie mogła się podnieść, bolała ją każda część ciała. Ręce, nogi i twarz miała podrapane do krwi. 

Wyciągnęła rękę, żeby wygrzebać się z rowu i poczuła pod dłonią asfalt. Jęknęła z ulgą i wypełzła na drogę. Z trudem wstała i rozejrzała się. Nie znała tej okolicy, nie miała pojęcia, w którą stronę powinna iść. Wyciągnęła telefon z kieszeni, żeby zadzwonić do rodziców, na policję, gdziekolwiek. Zignorowała brak zasięgu i spróbowała wykonać połączenie. Brak odpowiedzi. Zaszlochała, czując jak słone łzy dostają się do rozcięć na twarzy.

Ruszyła wzdłuż drogi bez przekonania. Na widok lamp samochodu, wyjeżdżającego zza zakrętu, wrzasnęła i przewróciła się, próbując uciekać. Zdała sobie sprawę, co jest źródłem światła, kiedy pojazd ją mijał. Poderwała się z ziemi i zaczęła krzyczeć i wymachiwać rękami. Kierowca tego nie zauważył albo zignorował. Ręce opadły jej wzdłuż ciała. Stała przez moment, zrezygnowana, zanim zmusiła się do ruszenia dalej.

Spoglądała co chwilę na telefon, ale drzewa tłumiły sygnał. Jeszcze parę razy próbowała bezskutecznie zadzwonić.

Wreszcie dotarła do odchodzącej od asfaltu piaskowej drogi. Daleko na jej końcu jaśniały okna jakiegoś domu.

Ludzie, przemknęło jej przez myśl i skręciła. Wlokąc się między drzewami, wyczerpana, zdała sobie sprawę, że drewniana brama przed nią należy do jej sąsiada. Jego psy znały ją i była przekonana, że wpuszczą ją na podwórko.

Usłyszała pojedyncze szczeknięcie. W świetle księżyca widziała, jak trzy kundelki merdają ogonami. Była zaledwie kilka metrów od bramy, kiedy psy zaczęły szczekać i warczeć. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Hej, psiaki… - wydusiła z siebie i zorientowała się, że musiała przygryźć sobie język, uciekając. – To tylko ja…

Warczenie tylko się nasilało, a psy rzucały się na bramę. Abby zdała sobie sprawę, że nie patrzą na nią. Przyspieszyła i spojrzała za siebie.

Nie zdążyła jej zobaczyć ani nawet krzyknąć. Tylko sąsiad, który wyszedł przed dom zaalarmowany szczekaniem psów, widział, jak w nocy jakieś dziwne stworzenie rozszarpuje coś tuż za jego bramą.



Jenn szła przez las, uspokojona przekonaniem, że kiedy nieznajoma wróci, zasygnalizują jej to lśniące bańki. Padła na ziemię i skuliła się pod drzewem na widok bijącego z oddali światła. Ale było białe i nieruchome, więc zdecydowała się jednak do niego podejść.

Podniosła z mchu latarkę i rozejrzała się. Las w żadnym miejscu niczym się nie wyróżniał, a szła tam z zasłoniętymi oczami. Nie miała pojęcia jak trafić do domu. Ruszyła prosto przed siebie. 

Odskoczyła, kiedy w świetle latarki zobaczyła czarne, nieznacznie unoszące się futro. Chciała obejść zwierzę, ale jego łeb podniósł się i rozpoznała Hasy’ego. Upadła na kolana przy brzuchu psa i przytuliła się do niego. Zmartwiła się, że wyszedł, ale była pewna, że on będzie umiał wrócić do domu. Wyprostowała się i pstryknęła palcami, ale pies uniósł tylko głowę.

- Musimy iść do domu – pokazała do psa, który ani nie widział, ani nie rozumiał znaków.

Pies ani drgnął. Jenn westchnęła i spróbowała pomóc mu wstać, ale on tylko szarpnął się i opadł na ziemię. Zrezygnowana dziewczynka opadła na jego brzuch i wtuliła się w futro. Zgasiła latarkę. Wiedziała, że sama nie wróci do domu i nie mogła go zostawić.

Ktoś na pewno nas znajdzie, pomyślała. Znajdzie i nam pomoże…





Lubię zakończenia otwarte... A Wy? ^^

czwartek, 19 stycznia 2017

Głos Bubble Fairy - Część 1

Cześć, dzieciaki! Lepiej późno niż później... Dzisiaj na tapecie tekst luźno inspirowany pewną cudowną piosenką i genialnym teledyskiem do niej i nawiązujący do creepypast. Bo mogę. Enjoy ^^



Abby leżała na kanapie i ze znudzeniem przesuwała palcem po ekranie smartphone’a. Wolną ręką wrzucała sobie do ust popcorn z miski trzymanej na brzuchu. W telewizji leciał jakiś film, w którym samochody rozbijały się po mieście w majestatycznych wybuchach, ale dziewczyna nie zwracała na niego najmniejszej uwagi.

Nie podniosła nawet wzroku, kiedy ciche kroki obwieściły, że ktoś się do niej zbliża. Drobna ręka złapała ją za ramię. Podskoczyła, podrywając głowę.

- Jenn… - mruknęła, patrząc na siostrę. – To tylko ty…

- Pójdę na dwór – wymigała dziewczynka.

Abby pokiwała głową bez większego zainteresowania. Jenn wybiegła z pokoju, a ona osunęła się na poduszki. Zamknęła oczy i zaśmiała się.

- Rany… - westchnęła, odblokowując telefon. - Muszę przestać czytać te głupoty w Internecie, bo już mi odbija…

Mimo to kliknęła w kolejny tytuł na ciemnym tle. Jeszcze jedna historia na pewno jej nie zaszkodzi.



Jenn kręciła się jakiś czas po podwórku, bawiąc się z psem i przedzierając się przez dawno nie koszoną trawę. W końcu zatrzymała się przed starą, drewnianą furtką, chyboczącą się w zawiasach. Z dziecięcym namysłem wpatrywała się w poczerniałe deski pokryte zielonym nalotem, aż przewrócił ją rozbawiony owczarek. Wstała, podpierając się na grzbiecie psa.

Wyjrzała przez płot. Po drugiej stronie, za wąskim pasem pola, rozciągał się las. Jenn odwróciła się w stronę domu i przygryzła wargę. Zdjęła haczyk powstrzymujący furtkę przed samoczynnym otwieraniem się, pchnęła wilgotne drewno i z trudem otworzyła ją do połowy. Zawahała się jeszcze przez chwilę. Pies próbował przepchnąć się obok niej, ale pstryknęła palcami, a zwierzę od razu usiadło.

Dziewczynka usiłowała szerzej otworzyć przejście, ale blokowały je narastające przez lata zarośla. Przecisnęła się więc przez powstałą szczelinę i zamknęła za sobą furtkę. Spróbowała nawet założyć z powrotem haczyk, ale od zewnątrz już do niego nie sięgała.

Obejrzała się jeszcze i zamigała do popiskującego za furtką psa.

- Zaraz wrócę.

Odwróciła się i zaczęła zwiedzać las. Dla Jenn - to było coś. Była tam całkiem sama, bez rodziców, ani nawet Abby. Wiedziała, że robi coś, czego jej nie wolno, ale myślała, że jeżeli szybko wróci, nikt nawet nie zauważy. Nudziła się w ogrodzie, nie wiedziała, czemu nie powinna wychodzić i była przekonana, że nie spędzi poza nim zbyt dużo czasu.

Znajdowała patyki, o wiele lepiej nadające się na różdżkę niż te, które można było wydobyć z metrowej trawy w ogrodzie. Ganiała motyle o wiele piękniejsze niż te, które latały wokół jej domu. Mech był o wiele przyjemniejszy w dotyku niż sztywne źdźbła trawy. No i widziała sarnę! Na podwórku nigdy nie widziała sarny…

Kiedy zaczęło się robić ciemno, przypomniała sobie, że miała szybko wrócić, więc odwróciła się, żeby pójść w stronę domu. Jednak zatrzymała się, zanim wykonała pierwszy krok. Nie miała pewności, czy wybrała właściwy kierunek. Rozejrzała się. Podskoczyła, kiedy tuż nad nią ptak zerwał się z gałęzi, zrzucając na nią korę i suche liście. Gwałtownie obróciła głowę i na widok jego ciemnego kształtu rzuciła się do ucieczki. Nie zastanawiała się dokąd biegnie, chciała tylko znaleźć się gdzieś, gdzie nie będzie tak ciemno i gdzie nie będzie powyginanych ostrych gałęzi drzew, chłoszczących ją po twarzy i ramionach. 

Biegła, dysząc i oglądając się ciągle za siebie. Wilgotny zapach lasu kojarzył jej się z czymś obrzydliwym i zgniłym, a ptaki zrywające się nagle z gałęzi wyciskały z jej gardła zduszone, ciche krzyki.

Kręciła się w kółko, na przemian biegnąc w stronę przejaśnień między drzewami i uciekając przed ich ciemnymi kształtami. W końcu potknęła się o coś i przetoczyła po połamanych gałęziach, zdzierając kolana i dłonie. Uderzyła o wystającą z ziemi pozostałość po przewalonym drzewie i owinęła się wokół niej jak szmaciana lalka. Podniosła się i zaczęła rozmazywać rękami łzy, płynące po brudnych policzkach. Dźwięki wydobywające się z jej ust kojarzyłby się prędzej z dyszeniem rannego zwierzęcia niż z płaczem dziecka.

Siedziała między drzewami szlochając i nie wiedziała czy bardziej boi się zostać, czy szukać drogi do domu. Wreszcie wstała i ruszyła przed siebie, rozglądając się co krok.



Abby poderwała głowę, kiedy dźwięk powiadomienia wyrwał ją ze snu. Nacisnęła przycisk na telefonie leżącym tuż obok jej ramienia i odczytała komunikat. Uśmiechnęła się, rozbawiona i opadła twarzą na poduszkę. Zaraz jednak usiadła i zamrugała. Było kompletnie ciemno. Sprawdziła godzinę na wyświetlaczu, wstała i przeciągnęła się.

W ciemności dotarła do włącznika światła przyświecając sobie telefonem. Weszła na piętro i zajrzała do sypialni siostry. Kiedy nie zastała jej ani w pokoju, ani nigdzie indziej w całym domu, poczuła jak krew przyspiesza w jej żyłach. 

Wyszła przed dom i rozejrzała się w nieprzeniknionej ciemności. Wilczur biegał w kółko po placu. 

- Jenn! – wyrwało się Abby, chociaż wiedziała, że siostra jej nie usłyszy. – Cholera… Rodzice mnie zabiją jak się dowiedzą, że nie ściągnęłam jej do domu wieczorem…

Pobiegła do kuchni i wyjęła z szuflady latarkę. 

Wyszła na dwór i przeszukała całe podwórko, metr po metrze.

- Nie ma jej – szepnęła. – Niemożliwe.

Zastygła na kilka chwil w bezruchu, a potem rzuciła się do bramy, ale ta była zamknięta na ciężką zasuwę, tak jak ją zostawili rodzice. Nie było możliwe, żeby Jenn ruszyła taki ciężki kawał żelastwa. Furtka od drugiej drogi pozostawała zamknięta na głucho, odkąd się przeprowadzili…

Abby pokręciła głową.

Biegła wzdłuż ogrodzenia, snąc dłońmi po zimnej siatce. Pamiętała, że gdzieś pośród tych zarośli była stara, drewniana furtka. Tamtędy musiała wyjść. Niech no dorwę gówniarę, myślała. 

Kiedy trafiła w końcu na mokre od rosy, pokryte zieloną mazią drzwiczki, odskoczyła zaskoczona, ale zaraz odetchnęła i pchnęła je ze wstrętem. Spojrzała w ciemność i przełknęła ślinę. Nie chciała tam iść, ale musiała.

Zrobiła dwa kroki w stronę lasu i cofnęła się. Zamknęła furtkę i pobiegła do domu. Wróciła ze smyczą i obrożą dla psa. 

- Chodź, Hasy, musimy ją znaleźć.

Była przekonana, że rodzice ją zabiją, jeżeli nie przyprowadzi małej…

Wzięła głęboki wdech i przeszła przez furtkę. Zostawiła ją tak jak ją zastała – ze zdjętym haczykiem. Żeby Jenn mogła wejść.

Ścisnęła smycz idąc przez pole. Tak naprawdę Hasy nie potrzebował smyczy. Wzięła ją, żeby mieć pewność, że jest ktoś obok niej.



Kiedy zobaczyła ciemną sylwetkę wśród drzew, Jenn zatrzymała się i wstrzymała oddech. Gdyby mogła, usłyszałaby chichot, a potem nawoływanie łagodnego, kobiecego głosu i pobiegłaby w stronę postaci. Ale stała tylko nieruchomo z nadzieją, że nieznajomy jej nie dostrzeże, chociaż jeszcze przed chwilą najbardziej na świecie chciała spotkać drugiego człowieka.

Straszny cień w oddali zdawał się stać nieruchomo, ale w którymś momencie podniósł jedną rękę i po chwili, jedna po drugiej, zaczęły pojawiać się wokół niej kolorowe, świecące bańki. Robiło się ich coraz więcej a bijące od nich światło, rozjaśniało całą postać. Wtedy Jenn była w stanie zobaczyć, że zbliża się do niej kobieta w lekkiej, falbaniastej sukience i z burzą potarganych loków. Im bliżej była, tym więcej kolorów widziała Jenn. Bańki stawały się coraz większe i jaśniejsze. W ich blasku dziewczynka dostrzegała, że zarówno sukienka jak i włosy nieznajomej mają wiele różnych barw, a wszystkie kolory nabierały intensywności.

Jenn aż zakręciło się w głowie, kiedy zdała sobie sprawę, że zjawa stoi tuż przy niej i coś mówi. Dziewczynka natychmiast pokazała, że jej nie słyszy, ale chociaż usta nieznajomej przestały się poruszać, raczej jej nie rozumiała. Jenn zaczęła machać rękami i zasłaniać uszy. W końcu kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową.

Jest bardzo ładna, pomyślała Jenn. Zauważyła też, że w dłoni trzyma kolorową buteleczkę z bańkami mydlanymi. Uśmiechnęła się na ich widok i spojrzała pytająco najpierw na świecące kule, a potem na nieznajomą. Ta podała jej flakonik i pokiwała głową, kiedy Jenn zaczęła go odkręcać. Dziewczynka przerwała, ale, zachęcona uśmiechem właścicielki, otworzyła go w końcu i dmuchnęła w druciane kółeczko. Mydlana błona wydęła się i utworzyła bańkę, która rozbłysnęła błękitnym światłem, kiedy tylko oddzieliła się od drucika. Jenn uśmiechnęła się i dmuchnęła jeszcze raz, żeby zobaczyć jak kolejne lśniące kule tańczą w powietrzu.

Po chwili kobieta złapała ją za rękę i ruszyła przez las. Dziewczynka nie protestowała i szła za nią grzecznie, aż ta dziwna osoba zatrzymała się i zaczęła jej coś tłumaczyć. Mowiła, jednocześnie na przemian zasłaniając sobie oczy i pokazując na kolorową chustkę, przewiązaną na nadgarstku. W końcu pokazała na Jenn i odwiązała materiał ze swojej ręki. Zasłoniła nim oczy swojej małej towarzyszki i poprowadziła ją jeszcze kawałek.

Jenn, nie widząc nawet ciemnych zarysów drzew, była całkowicie zdana na nieznajomą. Serce znowu zabiło jej nierówno, kiedy straciła widoczność, ale nie broniła się przed zasłonięciem oczu. Wystarczyły jej chłodne, smukłe palce oplecione wokół jej dłoni, powstrzymujące ją przed upadkiem, gdy potykała się o korzenie.

Kiedy znowu się zatrzymały, kobieta zdjęła Jenn prowizoryczną opaskę i przed oczami dziewczynki rozciągnął się niesamowity obraz. Najpierw zobaczyła światło. Oślepiło ją na chwilę, ale zaraz ukazała się jej grupa dzieciaków, skacząca po rozstawionych na leśnym mchu łóżkach, grająca w gry na potężnych drewnianych stołach albo biegająca między drzewami. Wszystko to przy świetle kolorowych baniek mydlanych unoszących się wokoło. Niektóre nawet niosły dzieci w powietrzu.

Jedno ze skaczących po łóżku dzieci krzyknęło coś i nagle spora część hałastry rzuciła się w stronę przybyłych. Jenn chciała się cofnąć, ale wpadła na stojącą za sobą przewodniczkę. Odskoczyła na chwilę przed tym, zanim dzieci otoczyły kobietę. Schowała się za drzewem i przyglądała się, jak gadają do niej jedno przez drugie. Mogło być ich trzydzieścioro albo nawet więcej. Były w różnym wieku, ale raczej nie starsze niż dziesięć lat. Ubrane w brudne, postrzępione ubrania i trochę zbyt chude, sprawiały upiorne wrażenie. Jenn chciała, żeby sobie poszły. Mogłaby wtedy spędzić chwilę z tą śliczną, czarującą osobą. Tymczasem ona cierpliwie słuchała gadania dzieciaków, uśmiechała się i odpowiadała im.

Kiedy wreszcie jedna z dziewczynek zauważyła nowego przybysza, zaraz wszyscy zwrócili na nią uwagę. Jenn poczuła na sobie spojrzenie ich błyszczących oczu, widziała jak poruszają się usta kobiety, a dzieci odwracają głowy, żeby patrzeć na nią, kiedy mówi. Gdy zamilkła, Jenn zaraz otoczyło kilkoro nowych kolegów i koleżanek i pociągnęli ją w głąb tego dziwnego miejsca.



Na każde trzaśnięcie patyków i chrzęst kamieni pod nogami, Abby odwracała się w panice, świecąc wokół latarką. Uspokajała się, kiedy nieruchomiała i słyszała tylko rytmiczne cykanie świerszczy. Pies truchtający obok niej dodawały jej nikłej otuchy.

Zatrzymała się, żeby upewnić się, że dalej wie którędy do domu. Odwróciła się i odskoczyła, widząc cień powyginanych gałęzi. Wpadła na drzewo i przewróciła się w wilgotną ściółkę. Ręce jej drżały, kiedy oparła je na mchu, żeby wstać.

Nie mogła uwierzyć, że jej mała siostrzyczka gdzieś tam była. Bez psiego towarzystwa, w kompletnej ciemności i ciszy. Wzdrygnęła się na to wyobrażenie. Nie myślała o niej nigdy zbyt wiele, siostra po prostu była. Jaka była głupia, że pozwoliła Jenn iść, nawet nie zastanawiała się, co robi, zanim zasnęła… 

Przedzierała się przez chaszcze. Co chwila musiała się schylać, żeby odplątać smycz Hasy’ego. Za każdym razem, spodziewała się, że kiedy się wyprostuje, zobaczy przed sobą postać z jakiejś krążącej po Internecie historii. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy musiała na moment położyć latarkę obok psich łap. Tak bardzo nie chciała się z nią rozstawać.

Wydostała się z największej gęstwiny, ale zaczynała już tracić orientację. Przez chwilę wydawało jej się, że daleko, między drzewami widzi światło. Pokręciła tylko głową i szła dalej. Zaraz jednak znowu zobaczyła wyraźny okrąg żółtozielonego światła. Znieruchomiała. Wyłączyła latarkę drżącymi palcami i starała się nawet nie oddychać. Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej, kiedy zdała sobie sprawę, że słyszy dyszenie Hasy’ego i nijak nie może go uciszyć. Schowała się za drzewem i pociągnęła psa za sobą. Obserwowała wynurzające się z ciemności świecące kule.

- Bańki mydlane… - wyszeptała, kiedy jedna z nich rozbiła się o gałąź. Hasy zaszczekał.

Światło rozprysło się i zniknęło, jakby było zamknięte wewnątrz bańki.

Abby bardzo nie chciała, ale przełamała się i ruszyła za nimi. Dzieciak na pewno poszedłby za czymś kolorowym i świecącym w ciemnym, nieprzyjaznym lesie.

Pies poszczekiwał co chwilę, coraz częściej.

Bańki pękały na gałęziach. Nigdzie nie prowadziły. Dziewczyna się zatrzymała. Świecące kule płynęły nieprzerwanym, choć rzadkim strumieniem. Odwróciła się i zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Im dłużej biegła, tym baniek było więcej.

Hasy szczekał. Zaczął szarpać smycz, sam raczej nie wiedział gdzie chce biec.

- Przestań! – krzyknęła Abby, spoglądając na psa.

Kiedy podniosła wzrok, jej oczy spotkały się z jej własnym odbiciem w jaskrawożółtej bańce. Wrzasnęła i machnęła ręką, przebijając bańkę.

W mózg wwiercił jej się pełen furii wrzask.




Dziękuję za uwagę, udawajmy, że ciągle jest czwartek ;)

czwartek, 12 stycznia 2017

Potwory

Witam Was w ten piękny, czwartkowy wieczór. Mój mózg ostatnio generuje takie rzeczy, więc napisałam i jestem całkiem zadowolona. Smacznego ^^



Budzę się na fotelu w gabinecie. Cicho, ciemno, za oknem powoli już szarzeje niebo. Serce bije mi jak oszalałe i nie mogę uspokoić oddechu. Dlaczego? Podrywam się i rozglądam po pokoju. Drzwi są zamknięte, nie mogę się zmusić, żeby je otworzyć, wyjść i rozejrzeć się po domu, więc tylko przyciskam do nich ucho i czekam na jakiś niepokojący dźwięk pochodzący z innych pomieszczeń.

Mijają minuty, a ja stoję wtulona w drzwi i nasłuchuję. Serce wcale nie zwalnia, oddech wcale nie cichnie. Widzę jak drży mi dłoń, którą opieram o klamkę, gotowa nacisnąć ją w każdej chwili.

Szybko cofam się, powtarzając w myślach jedno słowo - „nic”. Nic tam nie ma, nikogo nie ma w domu. Dlaczego cała się trzęsę?

Patrzę na okno. Zamknięte. Szczelnie. Nawet nie uchylone, po prostu zamknięte. Szczelnie, na pewno. Wpatruję się w szybę i dopiero po chwili zauważam ruch za ogrodzeniem, między drzewami. Szybko przypadam do ściany, ukrywając się przed zimnym, jesiennym światłem. Wyglądam na dwór.

W lesie coś jest. Coś. Nie człowiek ani żadne inne zwierzę, jest zbyt ogromne, zbyt masywne. Porusza się ociężale i z trudem. Nie mieści się między drzewami. Kiedy idzie, trącane przez niego sosny się chwieją, ale stworzenie wydaje się nawet tego nie zauważać.

Kiedy wychodzi na drogę przed bramą, cofam się tak długo, aż na mojej drodze staje krzesło. Potykam się i ląduję na podłodze. Przez chwilę nie mogę zmusić się do wstania. Wpatruję się w okno, chociaż widzę już tylko niebo i korony drzew, bujające się obojętnie na wietrze.

W końcu podnoszę się, obolała i wyczerpana. Staję w oknie przekonana, że cokolwiek to jest, nie może mnie zobaczyć. W istocie, nie mogłoby - ma kark tak gruby, że z pewnością nie jest w stanie obracać głowy. Wygląda jakby jego potężne, szare cielsko pokrywały skamieniałe, nabrzmiałe bąble. Kiedy na niego patrzę, czuję jak ostatni posiłek podchodzi mi do gardła. Wydaje mi się, że słyszę jak krew płynie przez moje tętnice, a może naprawdę tak jest.

Śledzę jego ociężałe ruchy i dopiero po chwili orientuję się, że kieruje się w kierunku bramy, że chce wejść na plac, że idzie w moją stronę. Desperacko wmawiam sobie, że nie wejdzie na podwórze, musiałby przeskoczyć na drugą stronę ogrodzenia, nieważne, że ma jakieś trzy metry, jest za ciężki, żeby skakać, z pewnością jest za ciężki, żeby skakać. Przez myśl przeszło mi, że dałby radę spokojnie przebić się przez drewniane wejście. I wtedy skrzydło bramy otworzyło się, pchnięte wiatrem.

Nie zastanawiam się, po prostu rzucam się na schody. Zbiegam na dół i dopadam drzwi. Nie chcę, nie chcę, nie chcę, żeby tu wszedł… 

Wydaje mi się, że jest wystarczająco daleko, kiedy biegnę, żeby zamknąć bramę. Nie myślę. Dopiero kiedy mija ogrodzenie, zatrzymuję się na kilka sekund. Biorę dwa płytkie oddechy i patrzę na zbliżające się monstrum. Odwracam się i rzucam do ucieczki.

Ból. Ciemnieje mi przed oczami.



Podrywam się z łóżka. Co się stało? Nie mam pojęcia. Boli mnie głowa. Dotykam czoła, ale zaraz odsuwam dłoń, sycząc z bólu. Wstaję, obolała i zmarznięta. Przeciągam się, rozglądam po pokoju. Czuję się, jakby powietrze było gęste i ciężkie. Mam ochotę spać dalej. Nie wiem która jest godzina, za oknem widzę tylko ciemne kształty drzew na tle wyblakłego, granatowego nieba. Jeszcze raz przejeżdżam palcami po czole. Boli.

Idę do łazienki, żeby się przejrzeć i ku mojemu zdziwieniu, widzę nad okiem wielkiego siniaka. Co się stało?

Nie wiem, jak to się mogło stać. Wzruszam ramionami i idę do gabinetu. Wydaje mi się, że przerwałam coś ważnego…

Siadam przy biurku, ale mój wzrok pada na okno. Serce zamiera mi na kilka sekund. Nie reaguję, po prostu patrzę na nie. Na te stworzenia. Kilka masywnych, szarych istot, które wyglądają znajomo. Ogromne, złoto-rude wilki, toczące pianę z pyska. Coś jeszcze, czego nie mogę dostrzec między drzewami. Kręcą się po lesie, jakby nie miały innego zajęcia.

Ale czuję, jak serce przyspiesza mi niebezpiecznie na widok tych trzech największych. Tych, których dziwne, podłużne głowy ukrywają się w koronach drzew. Tych, które mają niemal ludzkie, nagie ciała, o wielkich dłoniach wiszących na chudych rękach, jakby były za ciężkie, żeby istoty mogły je unieść. Tych o ciemnej skórze, nieokreślonego, brudnego koloru. W gałęziach drzew widzę twarz jednego z nich. Oczodoły, które wydają się puste, ale gdzieś wewnątrz nich, głęboko obracają się małe, błyszczące oczy… Usta otwarte, jakby szczęka wypadła mu z zawiasów i czaszka, która, jestem pewna, eksplodowała od wewnątrz. Boję się, że odwróci się w moją stronę i mnie zauważy, ale jeszcze bardziej boję się, że odwróci się tyłem i zobaczę przez wyrwę w głowie rozpływający się mózg.

Odwraca się do mnie. Wrzeszczę i opadam na kolana, próbując się przed nim ukryć. Kiedy wyglądam ponad parapet, on przestawia nogę przez ogrodzenie. Nie potrafię się ruszyć. Nie potrafię uciekać, ukryć się. Nie potrafię.

Słyszę, jak bije mi serce. Patrzę. On idzie. Wyciąga rękę. Przez sekundę widzę jego wielkie, pozbawione linii papilarnych palce tuż za szybą. Dopiero wtedy się orientuję.

Opadam na ziemię. Kulę się i krzyczę. Zaciskam powieki. Słyszę, jak tłucze się szyba, czuję, jak obsypują mnie odłamki szkła. Coś uderza mnie w ramię. Uszy świdruje mi własny wrzask.

Ogromna ręka trąca mnie co chwilę, próbuje chwycić. Meble przewracają się z hukiem. Podrywam się, skaczę po pokoju. Nie mogę dotrzeć do drzwi. Padam na podłogę, przetaczam pod potężnymi palcami. Słyszę ciężki oddech tego czegoś i szuranie jego dłoni po ścianach. Wstaję, upadam, szamoczę się po ciasnym pokoju, uciekając przed ścigającą mnie ręką. 

Uderzam o ścianę, aż ciemnieje mi przed oczami. Przewracam się. Przez chwilę wszystkie dźwięki wydają się odległe, a obraz zamglony. Leżę na potłuczonym szkle, czuję ćmiący ból całego pociętego, poobijanego ciała. Nie bronię się, kiedy w końcu dłoń potwora podnosi mnie z podłogi - prawie tego nie zauważam. Zapamiętuję jeszcze, jak wyciąga mnie przez okno, wiszącą bezwładnie w jego ręce.



Odzyskuję świadomość pod drzewem przed domem. Siadam zdezorientowana na mokrej ziemi. Zimno mi. Zza horyzontu leniwie wyłaniają się pojedyncze promienie słońca. Las. Potwory. Przypominam sobie. 

Przez chwilę siedzę nieruchomo, czekając aż spomiędzy drzew wyłoni się jakieś odrażające stworzenie. Wstaję i słyszę, jak skrzypi targana wiatrem brama. Waham się przez chwilę. Nic za nią nie ma. Biegnę ją zamknąć. Ręce trzęsą mi się, kiedy próbuję zasunąć zasuwę. Podnoszę głowę i tracę oddech. Patrzę prosto w oczy wilka.

Jest wyższy ode mnie. Wpatruje się we mnie złotymi oczami. Boję się ruszyć, boję się nawet odwrócić wzrok, więc odwzajemniam jego spojrzenie.

Robi krok w moją stronę, a ja rzucam się do ucieczki. Przewracam się. Obracam się, osłaniam rękami. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że wilk stoi tuż za bramą, z nosem opartym między deskami i obserwuje mnie nieruchomymi oczami. Opuszczam powoli ręce. Kątem oka widzę inne stworzenia w lesie, ale patrzę tylko na wilka. Pochylam się w jego stronę. Nie reaguje. Podpełzam do niego przez błoto. On się nie rusza, więc przez bramę wyciągam do niego drżącą rękę. Moje palce dotykają złotej sierści na jego pysku, czuję mokry nos pod dłonią. Głaszczę głowę wilka.

Zastygam w bezruchu. Podnoszę wzrok. Otaczają mnie różne stworzenia. Te, które już widziałam i inne. Przyglądają mi się, zbliżają o krok, o dwa z głębi lasu. Przenoszę spojrzenie na złotego wilka. Patrzy na mnie mądrymi, cierpliwymi oczami. Moja ręka opada i opiera się bezwładnie na desce w bramie. Trąca ją wilgotny, wilczy nos.

Wstrząsa mną pojedynczy szloch. Przykładam wolną dłoń do ust. Czuję wilgoć na palcach. Łzy. Przebiegam wzrokiem po zgromadzonych wokół mnie stworzeniach. Ramiona mi drżą, a łzy nie przestają płynąć.

Chcę wrzeszczeć.

Płaczę.




PS Tak było. Serio.

czwartek, 5 stycznia 2017

Wspomnienie z dzieciństwa

Hej, hej ^^ Musiałam to napisać, bo mnie prześladowała taka wizja. Po raz pierwszy wrzucam coś tak świeżego, bo napisałam to jakieś trzy dni temu... (co znaczy, że nie mogę się usprawiedliwiać, że to stare, dammit) Miłego...



Kiedy byłem mały, mieszkałem w bloku, niedaleko którego rósł lasek. Nie las, ale taki mały lasek, jakie bywają w miastach. Wystarczająco duży, żeby można było pobyć sam na sam z drzewami, ale nie dość, żeby się zgubić. Jeśli było jeszcze jasno, mogłem do niego iść nawet wieczorem.

I któregoś dnia, wiosną, jeszcze zanim zaczęło się ściemniać, poszedłem do lasku. Lubiłem tam chodzić. Nie wiem czemu. Po prostu lubiłem.

Było ładnie, intensywnie zielono. Słońce przebijało przez liście nad moją głową, niebo było bardzo niebieskie, a chmury bardzo białe i puszyste jak wata cukrowa.

Szedłem wtedy na maleńką, jasną polankę, tak ciasno otoczoną drzewami, że nigdy nikogo tam nie spotkałem, bo zapewne nikt nie chciał przedzierać się przez te zarośla. A już na pewno nikt z dorosłych.

Przedostawałem się przez krzaki, ciemne, cienkie gałęzie łamały się pod moimi nogami i nie sposób było nie usłyszeć jak idę, bo nawet nie za bardzo się o to starałem. Ale kiedy usłyszałem cichy, dziwny dźwięk, którego nie potrafiłem jeszcze wtedy zidentyfikować, zacząłem się skradać. Warte to skradanie było tylko tyle, ile może być warte skradanie małego chłopca, ale podziałało – nie zostałem zauważony.

Dźwięk, którego nie umiałem rozpoznać, okazał się płaczem. Nie widziałem, że dorośli ludzie potrafią tak płakać. Siedziała oparta o drzewo na wprost mnie. Obca kobieta, taka jak mama, może trochę młodsza, a może nie. Kiedy ma się kilka lat, nie jest się zbyt dobrym w rozpoznawaniu wieku.

Między drzewami widziałem tylko jej przykryte szarym swetrem ramię i potargane włosy, ciemne i długie, zasłaniające twarz, opadające na plecy i sterczące na wszystkie strony. Cichy, urywany dźwięk, który słyszałem, przyciągał mnie do niej, ale kiedy ją zobaczyłem, zatrzymałem się.

Trzymałem się jednej z gałęzi wyrastających nisko nad ziemią i odchylałem się, próbując ją lepiej zobaczyć, jakbym nie mógł zrobić nawet kroku.

Patrzyłem na nią długo, a ona długo płakała i oboje nie mogliśmy przestać. Kiedy jest się szczęśliwym dzieckiem, obserwowanie jak nieznajomy dorosły płacze budzi jakąś niezdrową fascynację, chociaż też przerażenie. Bo jak często takie dziecko widzi płaczącego dorosłego?

Dopiero, kiedy szloch przeszedł w bezsilne chlipanie, a kobieta się poruszyła, rzuciłem się do ucieczki. Nie odwróciłem się ani razu, bo byłem pewien, że mnie zauważyła. Kiedy jednak lata później przemyślałem sprawę, zrozumiałem, że na pewno nie wiedziała, że ktoś ją widział. Bo gdyby wiedziała, czy zrobiłaby to, co zrobiła?



Wróciłem tamtego dnia do domu z okropnym poczuciem winy i strasznie podekscytowany. Nie powiedziałem nikomu co widziałem, przekonany, że zrobiłem coś złego. Przez kilka dni byłem nawet pewien, że tamta pani przyjdzie i powie moim rodzicom, co zrobiłem, ale potem zwyczajnie o wszystkim zapomniałem.

Pani na mnie nie doniosła, a ja przyjąłem do wiadomości informacje, która wydawała się bezcennym odkryciem. Że dorośli potrafią płakać. Widziałem przedtem kilka razy jak dorośli płaczą, kiedy babcie wzruszały się na ślubach albo gdy mama oglądała jakieś filmy, których do końca nie rozumiałem, ale to nie było to samo. Słowo, którego wtedy chyba nawet nie znałem, a które przywodzi na myśl tamta kobieta to „rozpacz”. Nigdy nie widziałem, jak dorośli rozpaczają…



Minęło trochę czasu. Może kilka tygodni, miesięcy, a może cały rok. Kto by to pamiętał? Dawno zapomniałem o nieznajomej, chodziłem do lasu i nigdy nie spotkałem jej znowu. 

Tamtego dnia zbliżał się już wieczór i chyba była niedziela, bo poszliśmy na spacer całą rodziną, a to zdarzało się tylko w niedzielę. Rodzice spacerowali ścieżkami, a ja ganiałem wokół, przedzierając się przez zarośla.

Kiedy byliśmy blisko, kierowany jakąś swoją dziecięcą sprawą, która zniknęła później z mojej pamięci, postanowiłem skręcić jeszcze na polankę.

Przebiegłem między drzewami i zatrzymałem się, zdziwiony, kilka metrów od plamy światła przebijającego przez korony drzew.

Na początku zobaczyłem tylko ciemny kształt, unoszący się na wysokości oczu i bujający lekko na silnym wietrze. Potem, z ciekawości, niewiele się zastanawiając i niewiele więcej widząc, wbiegłem na polankę.

Znowu się zatrzymałem. Nie wiedziałem, nie miałem pojęcia, co widzę. Dopiero, kiedy zobaczyłem twarz, zacząłem krzyczeć. Nie odwracałem wzroku, jakbym bał się, że mnie zaatakuje, ale przecież nie mogła tego zrobić. 

Rodzice zaraz przybiegli, mama chwyciła mnie i zmusiła, żebym się odwrócił.

A potem już jakoś nigdy nie mogłem zapomnieć tej sinej twarzy i tych oczu, które wydawały się we mnie wpatrywać.



Przez wiele lat dalej nie rozumiałem ani trochę tej sytuacji i tylko czasem wydawało mi się, że widzę jej twarz, ohydną i straszną. 

Zawsze uważałem, że twarze płaczących ludzi są wyjątkowo brzydkie i później zastanawiałem się, czy ma to coś wspólnego z tą kobietą. Ciekawe jak wyglądała jej twarz, kiedy żyła. Nigdy się nie dowiedziałem, bo przecież uciekłem.

Dopiero całkiem niedawno zaczęła dręczyć mnie pewna myśl. Czy gdybym się odwrócił… Czy gdybym komuś powiedział…





Tak więc no... Dziękuję za uwagę... *kłania się i ucieka*