czwartek, 29 września 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 3

Wow, co tu się dzieje?! To już trzeci fragmencik historii moich ulubionych chłopaków!  Nie zamykajcie kart, skoro już tu trafiliście. Dajcie im szansę, ok? (Znaczy, zaczynając od pierwszej części, rzecz jasna, ale i tak dajcie)
A, to wszystko do dupy jest... *rzuca mikrofon w kąt i idzie szukać "prawdziwej pracy" na przyszłość*


- Chyba żartujesz? – mruknął Matusz, siedząc przy stoliku i wpatrując się w leżącą na nim największą i najbardziej zdumiewającą zapiekankę, jaką widział świat. 

Stałem obok i opierałem dłoń przy tym cudzie konsumpcjonizmu. W drugiej miałem identyczne cudo przeznaczone do mojego użytku. 

- Nie widzę w tym nic śmiesznego – odparłem śmiertelnie poważnie, patrząc na niego jakby obraził moją starą, starego i młodszą siostrę. I chuj, że nie mam siostry. – Ta zapiekanka to dzieło sztuki, nie obrażaj artysty – dodałem tonem najgłębszego oburzenia, ruchem głowy wskazując na okienko przechodzonej, blaszanej budki, gdzie wydawano dzieła sztuki za psie pieniądze. 

Nie odpowiedział mi, przyjrzał się krytycznie bogato ozdobionej dodatkami bułce i wziął ją w obie ręce. Spojrzał na mnie przeciągle. 

- Jesteś pewien, że to coś zmieści mi się do ust? – zapytał cicho. 

Milczałem przez chwilę, demonstracyjnie odgryzłem kawałek swojej zapiekanki i opadłem na krzesło. 

Westchnął i spróbował. 

Przyjrzał się najpierw mnie, potem Szefowi, a w końcu okaleczonej zapiekance. 

- To niesamowite – stwierdził, kiedy już przełknął. – Jak to jest możliwe? 

Wzruszyłem ramionami. Jego zachwyt byłby bardziej wiarygodny, gdyby nie mówił do mnie tonem marnego prezentera pogody, ale dobre i to. 

- Chyba nikt poza Szefem nie wie – odparłem. 

- Jakim cudem tu jest tak pusto? 

Uśmiechnąłem się. 

- Też byś tu nie przyszedł beze mnie – uświadomiłem go. – Moi kumple są tu swoi, w końcu moja okolica. Wpierdol mogą zebrać tylko od paru zjebów, ale inni by im pomogli, więc się jeszcze nie zdarzyło… Nie znają cię tu, więc lepiej się nie szwendaj, tak ostrzegam, chyba, że umiesz szybko spierdalać. 

- Niespecjalnie… – odpowiedział po chwili i rzucił mi szybkie, wyjątkowo niepokojące spojrzenie. – Nie za bardzo miałbym na to ochotę. 

- Co, będziesz się bić? – zaśmiałem się, wyobrażając to sobie i ugryzłem zapiekankę. 

- Nigdy w życiu, jestem pacyfistą. 

- Śmieszne – odparłem, rozsiadając się na krześle. – Ja mógłbym obić mordę chyba każdemu i całkiem dobrze się z tym czuję. 

- Wiem przecież – powiedział cicho i bez entuzjazmu męczył resztkę bułki. 

Już chciałem zaproponować, że nauczę go jak się bić, tylko po to, żeby usłyszeć jak odmawia, ale przeszkodził mi dzwonek jego telefonu. 

Wstał trochę zbyt szybko i trochę zbyt gwałtownie wyciągnął telefon z kieszeni. Spojrzał na ekran. 

- Przepraszam cię na chwilę… - rzucił i odszedł, odbierając telefon, w którym natychmiast pisnął przejęty, kobiecy głos. – Cześć, mamo… 

A mnie wmurowało. Jego głos stał się ciepły i łagodny. Siedziałem, a oczy otwierały mi się coraz szerzej. C-co, kurwa? 

Mateusz oddalał się coraz bardziej od stolika. 

- Nie, jeszcze nie… z kolegą… niedaleko szkoły – słyszałem jeszcze, jak mówił uspokajająco. - Zapomniałem kluczy… Nie musisz… 

Potem milczał przez chwilę i słuchał. Spojrzał na mnie szybko i znowu zaczął coś mówić, ale już nie słyszałem słów. Zaczął wracać i, kiedy dotarł do stolika, usłyszałem jeszcze tylko jak się żegna. 

- Muszę wracać do domu… - powiedział beznamiętnym głosem, zarzucając plecak na ramię. Uśmiechnął się półgębkiem. 

- Na pewno jesteś pełnoletni? – powiedziałem bez namysłu, próbując wyrwać się z odrętwienia. 

Przewiercił mnie niepokojąco błyszczącymi oczami. Nic więcej nie powiedziałem, nie pomyślałem nawet, kurwa. 

- Cześć – powiedział jeszcze chłodno i poszedł. 

- Cze... – wydusiłem z siebie. 

Nie zdążyłem wtedy nawet pomyśleć o tym, że ganianie po tamtej ulicy takiego typka jak on bez obstawy to marny pomysł, ale wracając do domu zastanawiałem się, czy następnego dnia będzie miał obitą gębę. 



Gdzieś w następnym tygodniu przyszedłem do szkoły wcześniej i poszedłem zajarać z Hanką za śmietnikami. Stała jak zwykle oparta o zasyfioną ścianę rozlatującej się altanki śmietnikowej. 

- Nie chce mi się tam iść… - rzuciłem pełne obrzydzenia spojrzenie na tą placówkę wątpliwej edukacji i przysiadłem za kontenerem. 

- Dezercja? – zaproponowała i zaciągnęła się jagodowym papierosem. 

- Sprawdzian – fuknąłem, biorąc od niej zapalniczkę. 

Śledziliśmy wzrokiem bandę niedorobów, wlokących się do budy. Hanka trąciła mnie butem i wskazała między bloki. 

- Twoja laska idzie. 

Spomiędzy budynków wychynął osobnik w czarnym kapturze, spod którego sterczał biały patyczek lizaka. Taki kretyn, nie do pomylenia… 

- W ogóle skąd wam się to wzięło? – zapytałem, patrząc na jego nieruchomą twarz, kiedy sunął powoli chodnikiem. – Wiem, że Grzesiek jest przewrażliwiony w kwestii pedałów, ale to i tak lekka przesada… 

Uśmiechnęła się złośliwie. Żmija jebana. 

- Serio chcesz wiedzieć? – zaśmiała się. 

- Po coś, kurwa, pytam, nie? – warknąłem, rzucając peta przed siebie. 

Nic nie mówiła, ale wydawała się zajebiście zadowolona z siebie. Zołza, nie widzę w tym nic śmiesznego… 

- Rumienisz się, jak na niego patrzysz – odpowiedziała, obserwując Matiego. Zaciągnęła się szlugiem. 

Wcięło mnie. Rzuciłem jej spojrzenie, którego sam nie umiałbym nazwać. 

- Bzdura – prychnąłem w końcu. 

Wyszczerzyła się do mnie. 

- Czerwienisz się jak panienka, frajerze – mruknęła i wywaliła język, udekorowany czarną, kolczastą kulką. Ohyda, nienawidzę tego kolczyka… 

Rzuciła peta na chodnik i przydeptała go już i tak przyjaranym trampkiem. Potem wsadziła palce do ust i zagwizdała przeraźliwie. Wszystkie mróweczki, pełznące do szkoły, odwróciły się w naszą stronę. Jej nie przeszkadza zwracanie na siebie uwagi… 

- Mati! – zawołała, machając w jego stronę, ale nawet na nią nie spojrzał. – Mateusz, cho no tu! 

Wstałem i otrzepałem się z przyśmietnikowego syfu. Hanka opuściła rękę i zaczęła się do mnie odwracać, trochę wkurzona, a trochę zdziwiona. 

- Nie słyszy cię – rzuciłem. - Pod kapturem ma słuchawki. 

Milczała przez chwilę. 

- On jest trochę dziwny, nie? 

O w mordę i nożem i siekierą w plecy! Teraz zauważyłaś?! 

- Mhm. 

- Ale raczej spoko… 

Zniknął za drzwiami szkoły. 

- Ta…



*okleja mikrofon taśmą izolacyjną*
Dobra. To teraz już możecie zamknąć karty. Ale polecam się na przyszłość.
<głosy> Nikt cię nie słucha...
A wypierdalać! *odwraca się do publiczności z szerokim uśmiechem* Myślicie, że to już schizofrenia? Z resztą nieistotne ^^ Jak komuś się ta pisanina podoba to niech mnie jeszcze odwiedzi. Miłego wieczoru i szczęśliwego Dnia Czego Tam Dzisiaj Może Być Dzień* (który właściwie się już skończył, ale ciii...)

*sprawdziłam, między innymi Ogólnopolski Dzień Głośnego Czytania. Przypadek? Tak podejrzewam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz