sobota, 29 października 2016

Od jesieni do zimy - Część 3

Jestem, nie umarłam, jak ktoś w ogóle zauważył, że się trochę spóźniłam... Ktoś serio to czyta? Sorki, sorki... Książka, którą czytam mnie przygniata. Enjoy...



Niedługo potem, któregoś dnia, kiedy Natalia wstała, nigdzie nie było jednego z podopiecznych. Pani Anastazja przyszła trochę wcześniej niż zwykle. Przez cały dzień wmawiały sobie, że wyszedł po prostu, nic im nie mówiąc. Po kolacji usiadły przy metalowym, przerdzewiałym kuchennym stole, przeszkadzając w zmywaniu starej kucharce, która czasem rzucała do nich jakieś gniewne uwagi. Nie odzywały się do siebie, dopóki nie wyszła przed dziesiątą, nie odpowiadając na ich pożegnanie.

- Uciekł, gówniarz – mruknęła pani Anastazja, zapalając papierosa.

- Tomek nie uciekł, coś się musiało stać… - martwiła się Natalia, bawiąc się uchem kubka z herbatą.

Starsza kobieta parsknęła kpiąco.

- No, co?! – wzburzyła się młodsza wychowawczyni. – Pani tak zawsze z góry zakłada, że ludzie to jakieś wszy najgorsze i robią same złe, nieodpowiedzialne rzeczy…

- Bo tak jest – odparła kobieta ze znudzeniem.

Natalia pisnęła z irytacją, wciskając pięści między uda. Zgarbiła się i odwróciła wzrok.

- Co my robimy źle? – zapytała smutno. – Tak bardzo się staramy, a oni się przed nami bronią…

Pani Anastazja otworzyła szeroko zdumione oczy, prostując plecy. Dłuższą chwilę wpatrywała się w swoją towarzyszkę, po czym zamrugała szybko kilka razy i prychnęła pogardliwie.

Natalia odwróciła się gwałtownie w bojowym nastroju.

- Daj se siana, dziecko – rzuciła starsza kobieta, osuwając się niżej na krześle i kierując wzrok na drzwiczki szafki. – Jesteś młoda, naiwna i nie znasz życia… Powinnaś zmienić pracę. Ludzie to chuje, rozumiesz? A dzieciaki zawsze uciekały z bidula, nie zmienisz tego. Zresztą niektóre też z domów uciekają… - Zaciągnęła się papierosem i zrobiła dłuższą przerwę. – I kogo to obchodzi? Będzie głodny albo zmarznie - wróci. Albo nie. Może nigdy nie wróci.

- Powinnyśmy powiadomić policje – wycedziła Natalia, a pod stołem ukrywała zaciśnięte ze złości pięści.

- Nie będą go szukać – machnęła ręką pani Anastazja, niechcący strząsając popiół z papierosa na podłogę. – Nigdy ich nie szukają. Tych dzieciaków. Kiedyś się zgłaszało, to mówili, że „wróci” albo „się znajdzie”, albo po prostu „uciekł” i że się rozejrzą. A potem wracał. Albo nie. I wtedy go trochę szukali. Krótko – wzruszyła ramionami. – Ale w końcu i tak nie wracał.

- To co, mamy nic nie robić?! – nie wytrzymała w końcu młoda kobieta.

- Nie no, skąd – zaprzeczyła jej oponentka z jakąś niemrawą gorliwością, wstając nieśpiesznie i powoli wyszła z kuchni, budząc zdziwienie Natalii. Po chwili wróciła, wybierając numer na słuchawce stacjonarnego telefonu. – Musimy do nich zadzwonić.

Siedząca na krześle rozmówczyni, obserwowała ją czujnie, kiedy przykładała słuchawkę do ucha.

- Dobry wieczór, chciałam zgłosić zaginięcie… tak… dzwonię z sierocińca, mój piętnastoletni podopieczny zniknął nad ranem i ciągle nie wrócił do domu… - kobieta uśmiechnęła się krzywo, nacisnęła przycisk na słuchawce i z głośnika rozległ się głos funkcjonariusza:

- … konieczne? Proszę się zastanowić, dzieci w tym wieku często uciekają z domów. Zwłaszcza z sierocińca. Nastolatki się buntują, chce pokazać, że nie ma pani nad nim władzy, znudzi mu się, to wróci. Często mamy do czynienia z waszymi podopiecznymi… Proszę jeszcze poczekać, jeśli nie wróci jutro, czy pojutrze, poszukamy go.

- Jasne, rozumiem – rzuciła pani Anastazja. – Dobranoc – i się rozłączyła. – Widzisz? – rzuciła zaczepnie do Natalii i odłożyła słuchawkę na stół. – Nikogo to nie obchodzi. Taką tu mamy policje. Cholerne zadupie – westchnęła. - Po prostu to zostaw, dziewczyno. Tomek pewnie wróci.

- A jak nie? – odparła zrezygnowana dziewczyna.

- To zgłoszę zaginięcie – wzruszyła ramionami i zawróciła do drzwi. Zatrzymała się jeszcze w progu. – Nie przywiązuj się, Natalia. Bo złamią ci to wrażliwe serduszko. Dobranoc

Kiedy kobieta wyszła, Natalia oparła głowę na blacie stołu i zasłoniła ją rękami. Wiedziała, że nie zaśnie tej nocy, więc długo jeszcze siedziała przy kuchennym stole, trawiąc ciężkie słowa pani Anastazji i policjanta ze słuchawki.



Dwa dni później zgłosiły zaginięcie. Funkcjonariusz wypełniał papiery ze znudzeniem, kiedy pani Anastazja bez zainteresowania podawała mu potrzebne informacje.

- To jakaś farsa! – wykrzyknęła Natalia, kiedy opuściły posterunek.

- Przestań się burzyć, dziewczynko… - prychnęła kobieta, zapalając papierosa. – Chcesz to go szukaj, nikt ci nie broni.

- A żebyś wiedziała, że będę! – warknęła i przyśpieszyła kroku. 

Dotarła do sierocińca, akurat w momencie, kiedy wychodziła z niego Ania, wolontariuszka, zajmująca się czasem młodszymi dziećmi.

- Pani Natalio! – zawołała wesoło, kryjąc lekką irytacje. – Już się bałam, że pani też zniknęła… Przepraszam, muszę już iść do domu.

- Tak, przepraszam cię. Dzięki, Anka. Do wiedzenia – zawołała za nią.

- Do widzenia – odkrzyknęła jeszcze dziewczyna i zniknęła za bramą.

Natalia musiała poczekać aż przyjdzie pani Anastazja, bo nie mogła zostawić dzieciaków samych. Usiadła na skrzypiącej kanapie w świetlicy i wpatrywała się w okno. Nieliczne dzieci, zbyt małe, by wychodzić same popołudniami, zajęte sobą, nie przerywały zabawy. Podniosły głowy dopiero na głośny pisk, dobiegający z piętra:

- Nie! Zostaw!

A po nim wściekły wrzask:

- Co ty robisz, ty mały psychopato?! 

Natalia zerwała się na równe nogi, kiedy do pomieszczenia wpadł ośmioletni Antek. Mały blondynek przebiegł przed grupką dzieciaków, burząc ich misterną budowle z klocków i schował się za Natalią. Maluchy tylko przez chwilę podnosiły piskliwe skargi, bo do pokoju wpadła Klaudia.

- Chodź tu, trollu, zatłukę cię! – wrzasnęła, nie zwracając uwagi na Natalię. Antek wychylił się zza nogi opiekunki i pokazał dziewczynie język.

- Klaudia mnie męczy! – zaskowytał, kierując zrozpaczony wzrok na Natalię.

- Ja ciebie, purchawko niemyta?! To coś ty Olce znowu robił?

- Stop! – warknęła Natalia, robiąc krok w stronę Klaudii. – Kto i co komu znowu robi? – zapytała groźnie.

Chłopiec milczał, przestraszony złością wychowawczyni. Na Klaudie jednak nie działał gniew opiekunów, więc szybko wykorzystała okazje:

- Ten mały kretyn…

- Klaudia! – krzyknęła opiekunka.

- No co?! – wściekała się dalej dziewczyna. - Sama powinnaś wiedzieć, że to bydle jest, nie dziecko! A ty bronisz takie wredne robale tylko dlatego, że są mniejsze!

- Co zrobił? – zapytała przez zaciśnięte zęby kobieta.

- No przecież mówię! Drań podpalił Oli zeszyt!

W pomieszczeniu zapanowała cisza.

- Co zrobił? – powtórzyła chłodno Natalia.

- Wziął pieprzoną zapalniczkę, wyrwał Olce zeszyt i podpalił, kurwa mać! – wrzasnęła i wybiegła z pomieszczenia. Po odgłosie kroków, można było stwierdzić, że wyszła na dwór.

Natalia złapała Antka za rękę i ruszyła na górę. Przeszła przez korytarz i weszła do pokoju, w którym mieszkała siedmioletnia Ola. Dziewczynka klęczała na środku pokoju i cicho płakała, w ręku miała nadpalone kartki. Czarny ślad na podłodze przed nią, niewątpliwie był pozostałością po pośpiesznym gaszeniu zeszytu przez Klaudie.

Ola nawet nie zwróciła na nich uwagi.

- Antek? – powiedziała Natalia, wpatrując się w chłopca, którego trzymała mocno za nadgarstek. – Masz coś do powiedzenia?

Milczał. Ola uspokoiła się trochę i spojrzała spłoszona na opiekunkę. Spojrzała przestraszona na popiół rozsypany na podłodze, szybko wstała i cofnęła się kilka kroków, gniotąc w dłoni resztki popalonego zeszytu. Natalia uśmiechnęła się do niej smutno i nagle pomyślała, że lepiej by było, gdyby to Klaudia rozwiązała ten problem. Ona sama nie mogła ukarać go sprawiedliwie. Jako wychowawczyni nie mogła go przecież uderzyć, nie mogła powiedzieć mu co o nim teraz myśli, nie mogła go skrzywdzić, chociaż na to zasługiwał.

- Tłumacz się – warknęła, popychając lekko chłopca w stronę okna, po czym cofnęła się i zamknęła drzwi. – Chodź do mnie, Ola – szepnęła do dziewczynki, starając się pozbyć groźnego brzmienia w głosie. Nie udało jej się to, sądząc po przerażonym spojrzeniu dziecka, kiedy do niej podchodziło.

- No, mów – syknęła, ale dalej nie usłyszała od Antka ani słowa. Wzięła głęboki oddech i pogłaskała Olę po miękkich włoskach. – Zrobiłeś to, co powiedziała Klaudia? – zapytała spokojnie.

Nie odpowiedział.

- Ola, czy Antek… - zaczęła Natalia.

- Tak… - burknął cicho chłopiec, przerywając jej.

- Dlaczego? 

Nie odpowiedział.

- Rozumiem… Masz coś jeszcze do powiedzenia?

- Nie.

- Tak właśnie myślałam – westchnęła smutno. – Idź do siebie, Antek i nie proś mnie o nic.

Chłopiec ruszył szybko w stronę drzwi, ale zatrzymała go gestem.

- I jeszcze jedno – dodała. – Pamiętasz wycieczkę, na którą miałeś jechać w przyszłym tygodniu z klasą? Nie jedziesz. – uśmiechnęła się słodko.

- Ale, Natalia! – pisnął.

- Pani Natalia – warknęła na niego. – Precz. Do siebie.

Chłopiec już zaczynał płakać, kiedy wybiegał z pomieszczenia i prawie pożałowała kary, którą wymierzyła, ale wtedy Ola ścisnęła materiał jej tuniki, cicho popłakując.

- Nie martw się, Ola – powiedziała do dziewczynki, klękając przed nią i głaszcząc ją po głowie. – Zadzwonię do twojej nauczycielki i wytłumaczę jej wszystko, dobrze?

- Mhm… - zgodziła się dziewczynka, kiwając głową.

- Umyj buzię i idź się pobawić z resztą na dole, dobrze?

- Dobrze – odpowiedziała dziewczynka, pociągając nosem i wyszła.

Natalia posprzątała popiół, schowała szczątki zeszytu Oli w szufladzie kredensu i zeszła na dół, żeby zająć się zdezorientowanymi dziećmi.




Coraz bardziej mam wrażenie, że moje teksty są obraźliwe dla ludzi, którzy zmagają czy też zmagali się z poruszanymi przeze mnie sprawami... W tym konkretnym przypadku mogłabym się bronić tylko tym, że tło nie jest główną myślą tej historii... Ale nie chcę się bronić, bo moja ignorancja jest niepodważalna... Dlatego jeżeli ktoś (ktoś może? ktokolwiek? serio) poczuje się urażony, albo uzna, że ktoś mógłby się poczuć urażony... proszę mnie bez krępacji opieprzyć (ale miejcie na uwadze, że ludzie są różni, ok?)

czwartek, 20 października 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 4

Heej... Nie śpię za dużo ostatnio, wiecie? Sen jest fajny, polecam ^^" O, patrzcie, słowa jakieś tam dalej są... Można czytać...



- Kto by pomyślał, że ci idioci narobią takiego zamieszania – mruknął Kazik, kiedy jeszcze przed południem staliśmy pod szkołą i patrzyliśmy na uwijających się strażaków.

- Ja tam nie narzekam – zaśmiał się Andy. – Odesłali nas w diabły, a jak dobrze pójdzie, to do końca tygodnia buda będzie zamknięta.

- Co się właściwie stało? – zapytała Kri.

- Ktoś zostawił jakieś dziadostwo w sali od chemii, okna zamknięte, drzwi zamknięte, a to się jara – tłumaczył Andy, a morda mu się cieszyła. – Ja nie wiem jak mogli nie zauważyć, chyba, że to specjalnie. Grunt, że jak kogoś po coś tam wysłali, to jak otworzył drzwi, a tam się już hajcowało chyba ze dwie godziny, to wylało się to całe gówno na szkołę…

Ta… Andy zawsze umiał się zakręcić i dowiedzieć czego trzeba.

- Myślisz, że ten tydzień mamy już wolny? – rzuciłem bez entuzjazmu.

Wzruszył ramionami.

- Pewnie tak, jeżeli klasa się spaliła, to teraz muszą się złapać jakieś inspektoraty i sprawdzić, czy się ta stodoła nie rozwali…

- Super – rzuciła Hanka, nadchodząca od strony szkoły. – Wiecie, kto był tym szczęśliwcem, który nawdychał się tego gówna?

- No kto?

- Zgadnijcie – wyszczerzyła się.

- Hanuś… - fuknąłem niecierpliwie.

- Spójrz na karetkę – odpowiedziała, łapiąc mnie za ramię i wskazując na rozklekotany, biały karawan.

W otwartych drzwiach pojazdu siedział Mateusz, opuszczone ramiona miał przykryte kocem i zdawkowo opowiadał na pytania sanitariusza.

Ten to miał szczęście, kurde.

- Laska, która była z nim, zemdlała, więc zabrali ją do szpitala, a jego maglują już z pół godziny… - wyjaśniła.

- Co za żenada… - mruknąłem tylko, odwracając wzrok.

- No, daj spokój – Hanka przewróciła oczami, odsuwając się ode mnie. – Nie wiemy nawet co to za syf. Z resztą widzisz, że go to w ogóle nie obchodzi…

Spojrzałem więc jeszcze raz. Pustym spojrzeniem jeździł szybko po wszystkim i wszystkich, ale unikał patrzenia im w oczy.

- Dla mnie wygląda raczej na znerwicowanego – sprostowałem znudzony.

Hanka spojrzała na mnie dziwnie.

- Pełnoletni już jest, nie?

- Chyba tak…

Bez słowa ruszyła w stronę szkoły, podeszła do karetki, zagadała najpierw do Matiego, potem do jakiejś nauczycielki i ze śmiechem odpowiedziała sanitariuszowi, kiedy się do niej odezwał. Uniosłem brwi, zaintrygowany. Po ustach Mateusza błądził cień uśmiechu, kiedy obserwował Hankę, która nagle zagarnęła całe zainteresowanie zbiegowiska. Zrzucił okrywający go koc i odłożył obok. Wszedł dziewczynie w słowo, dyro coś dopowiedział, a Mati szybko wstał, szerzej otwierając oczy i rzucił coś w odpowiedzi. Hanka złapała go za nadgarstek i z dobrze mi znanym uśmiechem, zapewniając niechybnie zebranych, że wszystko będzie dobrze, wskazała na naszą grupkę. Aż się wzdrygnąłem, kiedy Mati rzucił na nas szybko okiem. Zatrzymali ich jeszcze, żeby pacjent podpisał jakiś kwitek i odprowadzili wzrokiem kawałek.

Hanka przywlekła Matiego za rękę prosto do nas, pchając się łokciami przez zbitą gromadkę gapiów. Puściła go i przysiadła na murku.

- Rany, jakie to upierdliwe – jęknęła. Zaczęła grzebać w paragonach zgromadzonych w plecaku i w końcu wyciągnęła papierosy. – Jak mówi, że nic mu nie jest, to nic mu nie jest, do diabła. Nie mogłeś wcześniej powiedzieć im, że jesteś pełnoletni i mogą Ci nagwizdać?

- Powiedziałem, że wszystko w porządku – wzruszył ramionami, rzucając mi nieobecne spojrzenie. – Ale próbowali mnie namówić na wizytę w szpitalu.

- Co się tak dałeś, chłopie? – rzucił ze śmiechem Andy. – Było powiedzieć „dawajcie papierek i spierdalam do domu”. 

- Trochę pokaszlał, ale to nic dziwnego, to gówno całą szkołę zadymiło – warczała dalej dziewczyna. – Paula zemdlała, bo ma astmę i mało się tam nie udusiła… Chcieli, żeby zadzwonił po rodziców, ale jak im powiedziałam, że zostanie z nami i w razie czego wezwiemy pogotowie, to się w końcu odczepili. Wiem, że muszą udawać, że się o nas troszczą, ale litości, ile można…

Przewróciła oczami, znękana. A ja zacząłem się zastanawiać jak zareagował Mati, kiedy jego koleżanka z klasy omdlewała, dusząc się na szkolnym korytarzu w kłębach dymu, chuj wie jakiego pochodzenia, lecących z sali chemicznej…

- Naucz się ich spławiać, chłopaku – dodała jeszcze Hanka, zaciągając się papierosem.

- Teraz zauważyłaś, że ten frajer nie ma za grosz asertywności – zaśmiałem się kpiąco i potargałem mu włosy. Pstryknąłem go jeszcze w ucho i sięgnąłem po fajki Hanki, leżące obok niej. – Głupek.

- Dobra, nie ma co się roztkliwiać nad salą numer jedenaście – rzucił Kazik, podnosząc się i otrzepując plecak cały w jakimś jesiennym suszu, walającym się masowo po chodnikach. – Idziemy?

- Pewnie. Idziesz? – zapytałem Mateusza, kiedy wszyscy ruszyli, a on stał jak ciele i gapił się przed siebie niedefiniowalnie. Przeniósł to spojrzenie na mnie i lekko przekrzywił głowę.

- Dokąd?

- Do mnie – odparłem. – Uczcimy pamięć sali chemicznej zimnym piwem i świętym spokojem.

- Mhm… – mruknął i ruszył się z miejsca.

- A ten buc gdzie znowu? – zapytał Kazik, rozglądając się.

- Grzesiek przyjdzie później – odpowiedziała Kri. – Powiedział, że musi wpaść do domu...

Zawsze jak nie było lekcji, albo nas na lekcjach nie było, to kończyliśmy u mnie, bo starzy ciągle w robocie. Po drodze kupiliśmy piwo, ale Mateusz się wykręcał, że on nie pije. Okej, łaski bez, więcej dla nas.

Dobiliśmy do mojego zdezelowanego bloku, otworzyłem łokciem drzwi, bo domofon służył za ozdobę chyba od czasów wojny.

Hanka szła przodem, więc wpuściła pana Zdzisia do domu - był tak pijany, że nie mógł kluczem do zamka trafić, biedaczek. Tak poza tym swój chłop.

Wszedłem pierwszy, ojca nie ma, matki nie ma… Otworzyłem szerzej drzwi i wielkopańskim gestem zaprosiłem hałastrę do mieszkania.

Rozsiedliśmy się w moim pokoju. Hanka z Andym gadali jak najęci. Kazik siedział i dorzucał coś czasem do rozmowy. Grześka jeszcze nie było, a Kri cicho sączyła piwo i uśmiechała się czasem lekko. Mateusz wodził powoli wzrokiem po pomieszczeniu i obracał w ręku butelkę coli. Patrzyłem na pieniący się ciemny napój, aż w końcu nie wytrzymałem i wyrwałem mu go z ręki. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariata, Mati bez pośpiechu przeniósł na mnie jakby znudzone spojrzenie, a ja odstawiłem flaszkę na biurko.

- No czego?! – fuknąłem. – Nie mogę patrzeć jak rozgazowuje to gówno! Potem się tego napije, ohyda…

Patrzyli na mnie w milczeniu, aż Kri wydała z siebie ciche, zduszone parsknięcie. Wyśmiali mnie wtedy zgodnie, z wyłączeniem Matiego, który gapił się na mnie dalej z przekrzywioną głową.

- Kubuś ma swoje natręctwa – wyjaśniła Hanka, ciągle chichocząc.

- Pieprz się – odwarknąłem.

Przywaliła mi lekko pięścią w udo i zaczęła mówić o moich dziwactwach. Dyskrecja na poziomie tablicy ogłoszeń, kurwa mać. Zaczęliśmy sobie wzajemnie wytykać różne śmieszne drobiazgi i zaraz reszta zebranych się przyłączyła. Jak Grzesiek przyszedł, dopadło i jego, ale szybko przeszło na Matiego, który próbował się nieudolnie bronić. Koniec końców wywaliłem ich dopiero po szesnastej, żeby się przypadkiem z matką na schodach nie minęli. Coś za nimi nie przepada kobieta.

Zatrzasnąłem za nimi drzwi i wróciłem do pokoju.

Trzeba sprawdzić czy szkoła oferuje nam wolne do poniedziałku, pomyślałem, siadając przed sklejonym taśmą izolacyjną laptopem.



Przeczytali? To fajnie. Ciekawe ile jeszcze będzie fragmentów "Lizaków"... *zieeew*

czwartek, 13 października 2016

Myśl o śmierci

Tak tu tylko wrzucę, co mam do wrzucenia, bo czasu mam straszny niedobór... Plotki głoszą, że ktoś tu bywa regularnie (czym sprawia mi dziką przyjemność, dzięki! :* ) *kłania się teatralnie* więc będę coś wrzucać raz w tygodniu, choćbym miała skonać ^^
Ah, ten tekst jest skutkiem rzuconego mi kiedyś wyzwania "100 słów". Enjoy! (lubię to słówko^^ )



Tkwię przerażony pod stołem kuchennym. Z salonu dobiegają nieludzkie wrzaski. Nagle zapada cisza. Potem słyszę odgłos kroków, zbliżających się powoli. Zakrwawiony nóż ociera się o blat stołu. Trzask drzwi. Uderzenia ciężkich butów cichną. 

Wyłażę spod stołu i biegnę do salonu. Krew. Podłoga zabarwiona czerwienią. Dwa ciała, przeraźliwie nieruchome. Krzyczeć! Ale nie krzyczę. Upadam na kolana i pełznę przez stygnącą krew. Dotkam ciepłego, osobliwie miękkiego ciała. Rozpaczliwie zaciskam pięści. Powinienem krzyczeć… 

Podnoszę wzrok. Odbicie mojej twarzy w szybie. Oczy mi błyszczą, na twarzy mam jakiś histeryczny uśmiech. 

Podrywam się, zlany potem. Łzy spływają mi po policzkach. Zaczynam krzyczeć. 

Obudziłem się. Niestety.



Podobno creepy. Nie wiem, nie znam się. Ja tu tylko piszę, od oceniania mnie są czytelnicy (może nie powinnam tego mówić pisać i poddawać się naiwnie ocenie internetów, ale hej, to internet! nikogo nie obchodzi czy chcę być oceniana, ludzie i tak to zrobią).
Dobra, bo mi wyjdzie więcej pogadanki niż tekstu właściwego ;)

piątek, 7 października 2016

Od jesieni do zimy - Część 2

Oj, żeby mi się tak chciało jak mi się nie chce... Ale jest dalej, więcej i w ogóle... eh... Enjoy.


Przez cały dzień nic tak nie zajmowało myśli Natalii jak planowane spotkanie z dziwną staruszką. Mimo chłodu i ulewnego deszczu, nieustannie wychodziła przed budynek, a czasem aż przed bramę, wypatrując gościa. Najmłodsze dzieci, które nie chodziły jeszcze do szkoły, biegły za nią i ciągle dopytywały, co się dzieje. Nie odpowiadała, kręciła głową i wracała do środka.

Kiedy wszyscy podopieczni wrócili i zaczęło robić się naprawdę późno, Natalia poszła zamknąć bramę na noc. Myślała już, że kobieta nie przyjdzie, dlatego kiedy jakiś człowiek wyszedł nagle zza muru, wrzasnęła cicho i odskoczyła, zaskakując przechodnia. Natalia wypuściła głośno powietrze, kiedy mężczyzna zniknął po drugiej stronie ulicy.

- Spokojnie, dziecko… - usłyszała za swoimi plecami spokojny, lekko zachrypnięty głos. Odwróciła się gwałtownie, powstrzymując kolejne nerwowe piśnięcie i zobaczyła przed sobą tę samą zgarbioną sylwetkę, co poprzedniego wieczora. Staruszka wcale nie zachęcała Natalii do uspokojenia się. Wyglądała jak wysuszone zwłoki, ubrane w stary, zakurzony koc i pachniała starym, mokrym papierem. Cienkie, niemal białe włosy zasłaniały mocno przerzedzoną, ale czystą zasłoną jej bladą twarz, a chude, zgarbione ciało okryte było wieloma warstwami szorstkiej, spranej odzieży. Obiema sękatymi dłońmi trzymała wygiętą, równie sękatą laskę zrobioną z ciemnego, nieszlifowanego badyla.

- P-prze-przestraszyła mnie pani… - wyjąkała Natalia, chwytając się prętów bramy, żeby ukryć drżenie rąk.

- Czekałaś na mnie przez cały dzień? – zapytała rozbawiona kobieta. – Przepraszam, nie mogłam przyjść wcześniej…

- Jest wpół do dziesiątej… - mruknęła Natalia.

- Dzieciom podoba się mój prezent… - powiedziała niespodziewanie staruszka. – A tobie?

- Prezent? – prychnęła opiekunka, zirytowana beztroskim podejściem kobiety do niej, zasad sierocińca, dzieci i zwierzątka. – To jest żywe zwierzątko, nie można go ot tak zostawiać pod opieką dzieci! Wie pani, że nie wolno tu trzymać zwierząt?

- A jednak pozwoliłaś mu zostać – odparła stara kobieta, wpatrując się w nią przenikliwie. – Złamałaś zasady, Natalio.

Wychowawczyni uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na tą trafną uwagę. Poczuła, że się czerwieni.

- Nie przejmuj się, to były głupie zasady – rzuciła staruszka lekceważąco i machnęła obojętnie ręką. – Ważne jest to, dlaczego to zrobiłaś. Zrobiłaś dobrze, dziecko. To pozwoli na oddzielenie złych dzieci od dobrych.

- C-co..? – zająknęła się nieprzytomnie Natalia, nie podobało jej się to zdanie.

- To nie jest zwykły króliczek - wyjaśniła kobieta, opierając się ciężko na krzywej lasce. – Ten króliczek jest magiczny. On rozpoznaje, kto jest dobry, a kto zły. Ale nie je dużo i lepiej go nie przekarmić. Ponieważ jest zaczarowany, nie musisz się martwić, że dzieci zrobią mu krzywdę. On będzie wiedział, czy zrobiły to specjalnie, czy chciały dobrze. Będziesz się martwić i tak, bo jesteś dobrym dzieckiem, ale zaufaj mi. Ja i on już dużo razem przeszliśmy.

Kobieta położyła dłoń na ramieniu Natalii, która dopiero wtedy zauważyła jej długie, połamane i żółtawe szpony.

- Zaufaj mi, on wam nie zaszkodzi – przekonywała ciepło staruszka. - Może tylko pomóc. Oddzieli dobre i złe dzieci. Dobre dzieci umieją zająć się króliczkiem, złe będą chciały mu zrobić krzywdę, ale nie zrobią, bo to nie jest zwykły króliczek. Będziesz się martwić, ale zaufaj mu, to dobry królik.

Natalia czuła się zamroczona spokojną gadaniną, ale ciągle czuła niepokój i jakąś pierwotną, instynktowną potrzebę ucieczki.

- Daj mu szansę, co może się stać? – powiedziała cicho jej stara rozmówczyni. – To tylko mały króliczek. Zajmiecie się nim, a ta dobra dziewczynka nie pozwoli mu zrobić krzywdy. On już wie, że to dobra dziewczynka.

Natalia chciała zadawać jakieś pytania, chciała coś zrozumieć, ale wszystko już zostało powiedziane.

- Dlaczego? – wydusiła z siebie w końcu, nie dbając już o to, że wiesza się słabo na bramie.

- Och… - sapnęła staruszka, jakby zrezygnowana. – Tylko dlaczego i dlaczego… Robię to, żeby było lepiej, żeby dobre dzieci spotkała nagroda, a złe kara, żeby wszyscy wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. I żeby dzieci były szczęśliwe. Ja naprawdę chcę dobrze – zapewniła słabo kobieta.

- Ja… - jęknęła Natalia, znów czując, że nie ma dobrego wyjścia z sytuacji. – Myślę, że nic się nie stanie… To tylko królik…

- Dobrze – powiedziała jej rozmówczyni z lekkim, łagodnym uśmiechem. – Pójdę już, jest późno, powinnaś iść spać, Natalio.

- Mhm… - mruknęła niewyraźnie opiekunka. – Do widzenia, pani…

Zamknęła powoli bramę i przekręciła klucz w dużym, zardzewiałym zamku.

- I nie czuj się winna, dziecko – dodała jeszcze kobieta. – Naprawdę nie stanie się nic złego.

Natalia uniosła wzrok znad zamka, ale staruszka już odeszła. Czuła jak jej głowę wypełnia tępy ból, więc wróciła do budynku i zamknęła wszystkie zamki, czując jakieś ciągłe napięcie pod płaszczykiem senności. Ale nic nie miało znaczenia, zmęczenie desperacko nakazywało jej sen…



Jeszcze zanim minął miesiąc zaczęły się problemy. Dzieciaki nie potrafiły się dogadać, kiedy chodziło o ich nowego, puchatego współlokatora. Na początku wystarczyła im sama jego obecność, ale kiedy minął pierwszy zachwyt, każdy chciał mieć zwierzątko dla siebie, jak nową zabawkę. Natalia wiedziała, że prędzej czy później oswoją się z jego obecnością, a może nawet w końcu trochę się nim znudzą, chociaż wychowankowie sierocińca nie nudzą się nowościami tak szybko jak inne dzieci. Dla wygody opiekunki stworzonko było przypisane do Klaudii, nikt nie wątpił w jej prawo pierwszeństwa, ponieważ to ona przyniosła je do sierocińca i przekonała Natalię by pozwoliła go zatrzymać. Jednak pod nieobecność dziewczyny, i oczywiście opiekunek, następowała prawdziwa wojna o królika.

- Klaudia… - burknęła zirytowana pięćdziesięcioletnia pani Anastazja, druga etatowa opiekunka w sierocińcu, paląc cienkiego papierosa, kiedy dziewczyna weszła do świetlicy. – Dzieciarnia czegoś od ciebie chce… Strasznie wrzeszczą i ciągle pytają kiedy wrócisz… Chciałam ich rozsądzić, ale upierają się, że to musisz być ty. Błagam cię, idź do nich albo ich wymorduję i zhańbię moje szlachetne zajęcie…

- Kurde… Już idę… – westchnęła Klaudia. Była w pełni świadoma, że będzie musiała rozsądzić kolejny idiotyczny króliczy spór.

Chwilę później do świetlicy weszła Natalia.

- Dzień do… - urwała w pół słowa. - Pani Anastazjo! Znowu pali pani w budynku! Dzieciaki pani potruje!

Kobieta spojrzała na młodą opiekunkę, potem na swojego papierosa, strząsnęła popiół na wyszczerbiony talerzyk i wzruszyła ramionami.

- Połowa z nich i tak pali – mruknęła z właściwą sobie nonszalancją. – A reszta niedługo zacznie…

- Bo pani im daje zły przykład! – warknęła wzburzona Natalia.

Pięćdziesięciolatka zmierzyła ją lekceważącym spojrzeniem.

- Czy wiesz, dziecko, że gdyby te dzieci miały rodziców, nikt nie pilnowałby czy ci rodzice palą? – powiedziała z namysłem i mocno zaciągnęła się papierosem. - Nie ma znaczenia, czy daję im dobry przykład, czy zły. Przykład, który im daję jest prawdziwy – rzuciła zirytowana i wstała, gasząc papierosa. – Nie możemy ich uszczęśliwić, możemy im tylko pomóc trwać.

Spojrzała Natalii w oczy z wyraźną dezaprobatą, skrzywiła się i wyszła, zostawiając za sobą skonsternowaną kobietę.

Cichy tupot kilku par nóg i nawoływania ze słyszalną skargą zmusiły Natalię do powrotu do pracy. Jeden ze starszych chłopców znowu znęcał się nad młodszymi dzieciakami. Nie było dobrze…



Hmm... Jak się właściwie promuje bloga? Przydałoby się zająć tym zagadnieniem na poważnie, bo moje gadanie do siebie w przestrzeni internetu robi się powoli śmieszne...