poniedziałek, 26 grudnia 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 6

Cześć, aniołki... Chwila prawdy (UWAGA! przynudzanie!): miało być co tydzień w czwartek, tak planowałam, tak chciałam. Miało być konsekwentnie aż do skutku. Ale myślałam, że nikt tego nie czyta, wyświetlenia leżą na dnie rozpaczy i szlochają cichutko, kilka osób, które dostały link mnie zjechało, dowiedziałam się, że tu nie ma co publikować i uznałam, że to nie ma sensu, zaniedbałam, chciałam nawet usunąć, ale różne rzeczy w życiu się zadziały i nie miałam czasu. Wtem! Coś mnie tknęło, już miałam zamykać komputer i iść spać i  tak od niechcenia zajrzałam. Komentarz! Ktoś tu czeka na to, co ja piszę! I niezamknięta historia! Toż to zbrodnia przeciwko czytelnikowi! Tak być nie może!
Wiem, że pewnie chciałam zbyt szybkich efektów i właściwie nie wiedziałam, na co się porywam i ani nie umiem dotrzeć do ludu, ani tu nie bardzo jest z czym docierać... I pewnie zniechęciłam się zbyt łatwo. Spróbuję po prostu wrócić do jakiegoś rytmu i mam nadzieję, że ktoś tu wróci, żeby zobaczyć jak to się skończyło...
(Koniec przynudzania)
No więc jestem. Mam nadzieję, że nie za późno. I jest finał Lizaków. Taki a nie inny.



- Kuba!

Nie wiedziałem kto mnie wołał i wała mnie to obchodziło. Może to do mnie nie pasowało, ale w pewnym momencie każdej imprezy miałem ochotę wysadzić lokalizację, w której się mieściła. Po prostu nienawidzę, kiedy wokół jest za dużo naprutych debili na raz.

- Kuubaa!

Spierdalaj.

Było zimno, ale wyszedłem na balkon, przynajmniej nikogo tam nie było. Zapaliłem papierosa i ukryłem się w ciemności. Wróciłbym do domu, ale starzy zaczęliby wypytywać, co się takiego stało, że się szlajam po nocy…

- Kuba…?

- No czego?! – wrzasnąłem, kiedy zakryty czarnym kapturem łeb wyjrzał na balkon. – Oh, to ty…

Oczywiście nie zareagował. Nie podskoczył ani nawet się nie wzdrygnął. Przywykłem już do tego.

Podszedł do mnie, zdjął kaptur i spojrzał mi w twarz.

- Co? – syknąłem. – Wkurwiają mnie już…

Mati oparł się o balustradę obok, słyszałem jak wyciąga z kieszeni lizaka i sprawnie rozwija tę pieprzoną folijkę.

- Ktoś cię szukał.

Domyślam się, kurwa, pomyślałem.

- Mam to w dupie.

W ciemności obok siebie usłyszałem cichy, zduszony dźwięk, który przy dużej dozie fantazji mógłby być parsknięciem.

Nic nie pił. Mówił, że nie lubi pić i nawet Hanka go nie namówiła. Był trzeźwy jak dziecko. Ja wypiłem kilka piw, ale praktycznie ich nie czułem… Naprawdę się śmiał?

- Ktoś tam jeszcze nadaje się do czegoś, czy wszyscy najebani? – spytałem debilnie rozbawionym tonem.

Stał tuż obok mnie, więc poczułem, jak wzrusza ramionami. Odkryłem, że w ciemności, kiedy nie widać jego twarzy, wcale nie jest mniej niepokojący. Zaśmiałem się.

- Dalej nic z tego nie rozumiem… - rzuciłem bez namysłu, odwracając się i opierając plecami o barierkę.

- Z czego? – zapytał, nie spuszczając mnie z oczu.

- Nieważne – burknąłem.

Znowu zachichotał.

- Piłeś coś? – zapytałem, bo aż zwątpiłem.

- Głupek – powiedział rozbawiony. – Ja nie lubię alkoholu…

Pochylił się w moją stronę. W słabym świetle bijącym z domu, widziałem jego lekki uśmiech z bardzo bliska.

O, kurwa… 

Pocałował mnie.

Nieśmiało, niepewnie dotknął moich rozchylonych warg swoimi wargami. Zanim zorientowałem się co się dzieje, zdążyłem poczuć smak truskawkowego lizaka mieszający się z tytoniem, a on zdążył musnąć mój policzek miękką, drżącą dłonią… A potem mu przypierdoliłem.

Tak po prostu. Wkurzyłem się, a może przestraszyłem i moje ciało samo zadziałało. Mateusz leżał przede mną, podpierając się na łokciach, pod jednym z szeroko otwartych oczu kwitł mu krwiak wielkości mojej pięści, a ja stałem i patrzyłem, zbyt zdezorientowany, żeby wykonać jaszcze jakiś ruch.

- Pojebało cię?! – wrzasnąłem wreszcie i wszedłem do domu. Przez drzwi wyjrzały na balkon dwie czy trzy osoby. Ktoś stanął mi na drodze, a ja się odwróciłem.

Mateusz stał na balkonie. Nie zwracał uwagi na swoją puchnącą twarz, ani na ludzi, którzy przypatrywali nam się ciekawie. Wszedł za mną do środka i podszedł do mnie. Zatrzymał się bardzo blisko, a ja chciałem rozerwać go na strzępy. Zaciskałem pięści, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni i oddychałem za głośno i za szybko. Patrzył na mnie, a w jego oczach czaiło się coś dziwnego. Kąciki jego ust drgnęły.

- Jesteś żałosny – powiedział bardzo cicho i bardzo zwyczajnie. Spojrzał na mnie drwiąco, minął mnie i wyszedł. 

Stałem zszokowany i czułem jak wściekłość staje się nienawiścią. Nienawidziłem jego pustych oczu, które przez chwilę zakpiły ze mnie. Nienawidziłem lekkiego uśmiechu, jaki miał na ustach, wychodząc. Oddech mi się uspokoił, byłem zbyt wściekły, żeby krzyczeć i przeklinać, chciałem go po prostu skrzywdzić. I stałem tam tak zachłyśnięty nienawiścią.

Kiedy się otrząsnąłem, wyszedłem stamtąd nic nikomu nie tłumacząc. Hanka próbowała mnie zatrzymać w drzwiach, ale odepchnąłem ją, aż uderzyła o ścianę.

- Kretyn! – wrzasnęła za mną, ale nie ruszyła się z miejsca.

Nawet się do niej nie odwróciłem. Dowlokłem się na przystanek i opadłem na ławkę. Byłem wściekły. Wstałem i zacząłem przechadzać się w kółko. W końcu przyjebałem z pięści w rozkład jazdy. Przezroczysty plastik pękł i zakuł mnie boleśnie w dłoń.

- Kurwa… - mruknąłem, patrząc na swoje palce. – Kurwa mać! Ty gnoju! Ty pieprzony gnoju!

Nie obchodziło mnie, czy nieliczni przechodnie będą mnie wytykać palcami. Mogą nawet wezwać policję. Jebało mnie to równo. Szamotałem się po chodniku jak opętany.

Wskoczyłem w pierwszy nocny jaki podjechał i krążyłem po nim wkurwiony. Laska stojąca przy drzwiach wysiadła na następnym przystanku. Raczej nie swoim.

Nie mogłem wytrzymać, ciasno, kurwa, za ciasno w tym pieprzonym autobusie! Wyskoczyłem na pierwszym przystanku i resztę drogi pokonałem z buta. Przeleciałem przez miasto i w środku nocy wparowałem do domu, dalej ziejąc nienawiścią. Z sypialni starych biło światło telewizora, czyli ojciec znowu nie mógł spać.

Zagryzłem wargi, próbując się opanować. Nie było pieprzonej możliwości, żebym mu się z tego spowiadał.

- Nie miałeś wrócić rano? – zawołał cicho.

- Impreza była do dupy! – odpowiedziałem, możliwie obojętnym tonem. – Idę się położyć…

Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

- Aha… Dobranoc.

- Ta – warknąłem.

Wpadłem do pokoju w kurtce i butach i padłem na łóżko.

Co się właściwie stało?



W niedzielę wieczorem wyszedłem z domu. Tak zwyczajnie do sklepu, po fajki. U nas na osiedlu jest taka niepisana zasada, że jak się bijesz to nie możesz przejść obojętnie obok bójki, chyba, że jesteś chory, kontuzjowany albo z dzieciakiem czy inną rodziną. Tak się nakręcają wielkie rozróby. Wracałem już z tego cholernego sklepu, bo mi się fajek, kurwa, zachciało. I widzę jak trzej kolesie, z którymi bawiłem się w dzieciństwie, naparzają jakiegoś typka.

Zanim zdążyłem podejść, zobaczyłem, że obrywa nie kto inny jak Mati. Kurwa. Kurwa, kurwa, no kurwa mać! Chciałem, naprawdę chciałem mu pomóc. Mimo wszystko stanąć po jego stronie, nawet jeśli miałbym potem przejebane na osiedlu. 

Ale zobaczyłem też coś jeszcze. Nigdy nie widziałem jeszcze tak drapieżnego uśmiechu i tak dumnych oczu. I te oczy skierowały się na mnie. I znowu stały się takie kpiące... Pokręciłem głową, przerażony. A on odwrócił wzrok. Dostałem mentalny policzek. Tak bezczelny i pełen wyższości. „Przecież też taki jesteś”. Zrozumiałem. Czaję, kurwa, gnoju!

Przebiegłem przez zabłoconą ulicę, wołając oprawców Matiego po ksywkach. I wtedy przegrałem. Nie wiedziałem jeszcze, ale przegrałem.

- Czekajcie! – krzyknąłem, zanim do nich dobiegłem.

- Kuba! – zawołał Baryła wesoło, kiedy dwaj pozostali złapali Mateusza za ramiona. – Co jest? Znasz go? – powiedział, ciągnąc Matiego za włosy, jak gdyby chciał mi pokazać jego twarz.

A on patrzył mi prosto w oczy z lekceważeniem i pewnością siebie. Nie prosił o pomoc, nie błagał o litość, nie liczył, że mu pomogę… Był taki kurewsko dumny, wyszczerzył się, odsłaniając zaciśnięte zęby, mimo, że wargi miał spuchnięte, a z ust na chodnik ciekła mu krew. Sina, pobita twarz wygięta była w tym cholernym, kpiarskim grymasie. Usłyszałem ciche, drwiące parsknięcie.

W tamtej chwili ziałem nienawiścią. Ale tamci trzej widzieli tylko znudzonego kumpla z blokowiska, trzymającego się lokalnych zasad. Nie rzucałem się, nie przypierdoliłem mu od razu, tylko dlatego, że ten pozór mi się podobał. Że pasowało mi bycie na niego całkiem obojętnym.

- Ta… - rzuciłem, wciskając ręce do kieszeni. – Za co to?

- Pedał – odparł Krzywy, wzruszając ramionami.

- Ymh – kiwnąłem głową. Nie obchodziło mnie, po czym to stwierdzili. Tam mogłem go za to wysłać do szpitala. Pasowało mi to. Chciałem go wtedy wysłać, choćby i do piekła. Zapaliłem i wyszczerzyłem zęby. – Dacie się pobawić ciotą?

Liczyłem, że zobaczę strach, ból, smutek albo nienawiść. Nie. Kpina, kpina, kpina. Poniżał mnie, będąc bitym i kopanym. Nie mogłem temu zapobiec, nie wiedziałem jak. To wkurzało mnie jeszcze bardziej. Gdzieś tam, w podświadomości, prosiłem „płaszcz się, błagaj, zapłacz, a przerwę to natychmiast”, ale wiedziałem, że nie zrobi żadnej z tych rzeczy, więc, kiedy Krzywy uśmiechnął się i cofnął o krok, robiąc mi miejsce, nie miałem już żadnych oporów.

Nic nie poczułem, kiedy moja pięść zderzyła się z jego twarzą. Z każdym ciosem, kiedy na usta wciąż powracał mu ten złośliwy uśmiech, byłem tylko coraz bardziej wściekły. A jego oczy patrzyły na mnie jakby samoistnie. Uderzałem, ale wciąż chciałem tylko, żeby się poniżył, żeby przestał być taki dumy. Chłopaki puścili go i opadł na chodnik. Zatrzęsłem się ze złości, kiedy zaczął wstawać. Kopnąłem kilka razy na odlew, z resztą nie tylko ja. Poczułem tą chorą satysfakcję, kiedy udało mi się wydusić z niego słaby jęk bólu. Cofnąłem się, sapiąc i patrzyłem jak, podpierając się z trudem obiema rękami, Mati podnosił się, żeby spojrzeć na mnie znowu. Na przecięte usta wypełzał mu powoli uśmiech.

W tym momencie okno na drugim piętrze najbliższej kamienicy otworzyło się i wychyliła się przez nie starsza kobieta.

- Zadzwoniłam na policję! – wrzasnęła skrzeczącym głosem.

- Spierdalamy, to ta suka! – rzucił Baryła i cała trójka pobiegła w jednym kierunku.

Pochyliłem się, łapiąc Matiego za włosy. Zobaczyłem jak porusza wargami.

Przez ciekawość zbliżyłem ucho do jego ust, żeby usłyszeć co mówi… i rzuciłem nim o chodnik. Polizał mnie w ucho! Obrzydliwy, zboczony pedał!

Spojrzałem na niego bardziej zdziwiony niż wściekły. Uniósł się na łokciu i spojrzał na mnie z wyższością. Kpina, kpina, kpina. Nie do wytrzymania…

Pewnie bym go wtedy zabił, gdyby staruszka faktycznie nie wezwała psów, których syreny zmusiły mnie do odwrotu. Zostawiłem go tak. 

Ale nie powstrzymałem się przed rzuceniem jeszcze jednego spojrzenia przez ramię. Wyglądał jak nieśmiertelny demon, kiedy podnosił się tak zakrwawiony i siny, z chorym uśmiechem satysfakcji na ustach. Potykał się o własne nogi, ale ruszył w przeciwnym kierunku. Odwróciłem wzrok i biegłem, żeby ukryć się gdziekolwiek. Sam już nie wiedziałem przed czym.



Następnego dnia autentycznie bałem się iść do szkoły. Bałem się, że będzie mnie tam szukać policja, że mi powiedzą, że Mati jest w szpitalu albo nie żyje. Cholera wie tak naprawdę. Ale myślę, że najbardziej bałem się, że Mati przyjdzie do szkoły. Byłem niemal pewien, że przyjdzie, jeśli tylko ma sprawne dwie kończyny i lekarze nie zatrzymali go na obserwacji.

Już chciałem olać budę, ale duma mi nie pozwoliła. Nie będę się przecież bał pedała!

Więc poszedłem. Niezdrowe poruszenie w części korytarza na drugim piętrze mówiło samo za siebie. Tak, ten debil przyszedł do szkoły.

Podbiegła do mnie Kri. Przygryzała wargi i kręciła się nerwowo, zanim się odezwała.

- Słuchaj… Wiesz co się stało? – powiedziała w końcu.

- Hm? – mruknąłem, nawet na nią nie patrząc.

- No… Mati chyba dostał wpierdol...

Wyglądała jakby spodziewała się, że ja ją za to uderzę. Nie podobało mi się to, ale byłem pewien, że Mati nic nie powiedział. Był na to, cholera, za dumny! Kiedy o tym pomyślałem, zrobiło mi się jakoś nieswojo.

- Mhm.

Próbowałem sobie przypomnieć jak zareagowałbym na to, że któryś kolega ze szkoły został pobity, ale jakoś mi się nie udawało.

- Kuba! – powiedziała z naciskiem. – Wiem, że ostatnio o coś się poprztykaliście, ale on został serio ciężko pobity. I jeszcze przyszedł do szkoły…

- Wiem, wiem…

Co mnie wczoraj napadło, pomyślałem przez sekundę. Ale ta myśl szybko zniknęła, bo z tłumu wyłonił się Mati. Tak całkiem zwyczajnie wyszedł. Cały w opatrunkach, z szytą w dwóch miejscach wargą i z jakimś unieruchamiaczem na lewej ręce. Podszedł do nas jak gdyby nigdy nic. Spojrzał mi w oczy, a ja padłem. Znowu chciałem go uderzyć. Czułem się potraktowany jak pies, a on tylko na mnie, kurwa, spojrzał!

Spojrzał pustymi oczami, ale on cały był jakiś pusty. Nie było w nim tego cienia trudnych do zidentyfikowania emocji, który zawsze można było dostrzec w jego ruchach i wyrazie twarzy. Wtedy po prostu nic nie było.

- Cześć – powiedział. Tak całkiem normalnie i jak zwykle. To swoje jebane, nieśmiertelne „cześć”. Może przegrałem z nim już wtedy, kiedy pod wiaduktem powiedział mi je pierwszy raz. Czego ty ode mnie chciałeś, wtedy, tamtego dnia?

Nie umiałem mu odpowiedzieć, ale zobaczyłem w tłumie Hankę, wiercącą mnie wściekłym wzrokiem. W końcu wszyscy wiedzieli, że wyszedł od Kazika z limem ode mnie… Zmusiłem się do wydania jakiegoś dźwięku.

- Hej...

Sięgnął do kieszeni i wyjął lizaka.

- Mógłbyś? – zapytał podając mi go i uśmiechając się przepraszająco, uniósł dłoń okręconą bandażem. – Nie dam rady…

Równie dobrze mógłby na mnie napluć…

Bez słowa rozpakowałem lizaka, szarpiąc folię i wyciągnąłem go w jego stronę. Pochylił się i wziął go ustami bezpośrednio z mojej ręki.

Aż mnie zemdliło. Nie wiem, jak to możliwe, że nie rzuciłem się na niego, że nie rozerwałem go na strzępy. Chciałem go znowu i znowu i znowu uderzyć. Ale nie reagowałem już na nic, co robił, miałem go po prostu dość, czekałem tylko aż będę już mógł znaleźć się od niego jak najdalej.

- Dzięki…

Nie pamiętałem, kiedy sobie poszedł i nie pamiętałem następnych lekcji. Nie widziałem go potem na korytarzu i za specjalnie z nikim nie rozmawiałem. Dławiłem się zniewagą, aż udało mi się wyrwać ze szkoły.

Wracałem pieszo, żeby chociaż trochę się uspokoić. Nie planowałem tego, po prostu wracając ze szkoły dogoniłem go przypadkiem tuż przed tą ulicą, przy której rozchodziliśmy się w swoje strony, kiedy wracaliśmy razem. Wlókł się chodnikiem, jakby zaraz miał zemdleć. Wcześniej pewnie chciałbym podlecieć i jeszcze mu wpierdolić, ale czułem się zbyt wykończony psychicznie, jakby uszły ze mnie wszystkie emocje. Mogłem zaczekać aż skręci w swoją uliczkę i już byśmy się tego dnia nie spotkali.

Taki miałem plan, ale nagle uświadomiłem sobie, że muszę dowiedzieć się jednej jedynej rzeczy. Nie wiedziałem dlaczego… Rzuciłem się za nim biegiem.

- Mateusz! – zawołałem. Chciałem wiedzieć. Natychmiast!

Wydawało mi się, albo przyspieszył kroku.

- No stój!

Najpierw zwolnił, potem się zatrzymał, jakby zrezygnowany. Też się zatrzymałem, kilka kroków za nim.

- Czego? – powiedział cichym, zduszonym głosem.

A ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia jak ubrać w słowa tą kretyńską myśl, która chodziła mi po głowie. Nagle to wydawało się pozbawione znaczenia. A Mateusz kulił się coraz bardziej i bardziej…

- To było na serio? – zapytałem w końcu. – To na imprezie, na balkonie…

Ramiona zaczęły mu drżeć. Odwrócił się do mnie szybko.

Wmurowało mnie. Patrzył na mnie z dziką mieszaniną emocji, a w oczach stały mu łzy, powoli ściekające po twarzy i wsiąkające w opatrunki.

- Nawet jeśli, co z tego? – ledwo dosłyszałem jego drżący głos, spojrzał mi jeszcze prosto w oczy, zaciskając rozbite wargi i odszedł. Odbiegł. Uciekł.

Co z tego? Co to zmienia?

Nic…

Nie mogłem się ruszyć. Nie wiem jak długo stałem tam i patrzyłem przed siebie. Co zrobiłem nie tak? Przed oczami stanęło mi wspomnienie krwawiącej, pobitej twarzy Matiego, podnoszącego się słabo z chodnika. Czemu zrobiłem coś takiego?

Coś wewnątrz mnie szepnęło głosem Mateusza: „taki jesteś”.

Przygryzłem wargę. Już tego nie zmienię. Nie mogę już tego naprawić. Możemy o tym zapomnieć? O tym, co się stało, o tym, że cokolwiek było. Najlepiej zapomnieć o swoim istnieniu…

Było mi zimno i dziwnie smutno. Chciałem już tylko wrócić do domu…




Więc tak to się skończyło. Pewnie każdy liczył na inne zakończenie, ale myślę, że nie mogłam nic na to poradzić, oni po prostu tacy byli i tak się stało...
Jeżeli napisałam to dobrze, to przepraszam, bo teraz pewnie jest Wam smutno. Jeżeli napisałam źle, przepraszam, bo taki temat nie powinien być realizowany źle. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli ktoś faktycznie to czyta i coś na ten temat myśli, to niech mi powie co, dla mnie to ważne ^^ Widzimy się najdalej w przyszły czwartek, obiecuję <3