wtorek, 30 sierpnia 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 1

Uwaga, uwaga, fragment dłuższej historii! Osobiście jestem do niej bardzo przywiązana, więc mam nadzieję, że się przyjmie ^^
OSTRZEŻENIE: Rzucam tu mięsem jak stary recydywista (ale to nie jest powód, żeby nie czytać)


Prawdopodobnie nic by się nie stało, gdyby pewnego pieprzonego dnia pod wiaduktem nie napatoczył się jakiś szczurek. Wracał późnym wieczorem do domu, jak skończona sierota, z plecaczkiem na dwa ramiona i, pożalcie się wszyscy święci, lizaczkiem w gębie. Tak, dokładnie, lizaczkiem. Jak gnojek z podstawówki. Zatrzymał się i patrzył jak prałem po mordzie jednego śmiecia. Przez głowę przemknęła mi myśl, jak taka pizdeczka uchowała się w tej okolicy, bez solidnego łomotu raz w tygodniu, chociażby ode mnie.

Szczurek zauważył nas dopiero, kiedy prawie na nas wszedł. Zamiast wzdrygnąć się i polecieć dalej, w obawie o własną skórę albo rzucić się na ratunek obrywającemu kolesiowi, zamiast zrobić cokolwiek, stał i patrzył.

Rzuciłem typem, którego koszulę miałem w garści i odwróciłem się w stronę dzieciaka. Zmierzyłem go wzrokiem. Uśmiechnąłem się kpiąco i już otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć i przepłoszyć obserwatora, kiedy on wyjął lizaka z ust i odezwał się.

- Cześć.

Umarłem. Zabił mnie. Jakie „cześć”, kurwa?!

Jakiś odłamek mojej podświadomości zauważył jak zdejmuje słuchawki pod kapturem czarnej bluzy, zapewne szykując się na jakiś dialog, z moją, w owym czasie martwą, osobą.

Potrząsnąłem głową i stanąłem luźno, bez żadnych bojowych aluzji.

- Taa… - rzuciłem.

Oczy mu błyszczały w ciemności i w pierwszej chwili pomyślałem, że musi być naćpany. Sprawiał wrażenie głupkowato nieprzytomnego, jakby wyjarał za dużo. Uniosłem brwi. Nie, to nie to. Było w nim coś dziwacznego, jakby urwał się z jakiegoś innego wymiaru. Cuchnął niewinnym naiwniakiem i chyba leżało to w jego naturze.

Nie odzywał się. Stał i milczał. Sprawiał wrażenie całkiem spoufalonego, jakby przywitanie się, czyniło nas co najmniej znajomymi. Zdawał się nie dostrzegać niczego dziwnego w zaistniałej sytuacji. Co z nim jest?!

- Słuchaj, gościu… - warknąłem, zirytowany. – Spadaj już do domu, nie masz tu nic do roboty.

Rozejrzał się, po czym spojrzał mi niepokojąco prosto w oczy, nie wyrażając żadnych myśli. Odwrócił wzrok. Zdawało mi się, że przez jego twarz przez ułamek sekundy przemknął jakiś dziwny, trudny do zinterpretowania wyraz.

- Mhm… - mruknął, wkładając sobie tego cholernego lizaka z powrotem do ust. – To pa. Do zobaczenia w szkole.

Zdążyłem pomyśleć „psychiczny”, ale kiedy zakładał słuchawki zauważyłem, że czarna bluza, którą typek ma na sobie to dokładnie bluza mojej szacownej budy. Jakim pojebem trzeba być, żeby chcieć posiadać łach identyfikujący cię jakkolwiek z tą szkołą? I co to w ogóle miało być?

Rozejrzałem się, przypominając sobie o swoim przeciwniku. Spierdolił. Znaczy… Majaczył mi jeszcze gdzieś daleko, spokojnie bym go dogonił. Ale po co? Już nie byłem w nastroju.

Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem. Miło jest być pełnoletnim i móc legalnie kupić fajki.



To był nudny okres w moim życiu. Nie żeby nic się nie działo. U nas na osiedlu zawsze się coś dzieje. Ale właściwie nigdy nie dzieje się nic naprawdę interesującego. Po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić do tego, że sąsiadka gania męża z nożem po klatce schodowej. Idzie się przyzwyczaić do meneli zaczepiających laski kumpli pod blokiem. I do tego, że czasami trzeba przytemperować co większego zboka. A napierdalanie się to nawet daje się polubić.

Po tym wieczornym spotkaniu pod wiaduktem zacząłem zauważać w szkole tego typka. Miał wiecznie ten sam nieobecny wraz twarzy i zdaje się, że z nikim w budzie nie trzymał. To nic dziwnego, zawsze trafi się kilku outsiderów, którzy siedzą na przerwach i gapią się w okno, podłączeni do słuchawek. Nie sprawiał wrażenia nieszczęśliwej sieroty, bujającej się w rytm muzyki. Wydawał się raczej niegroźnym dziwakiem z przepalonym trawką mózgiem.

On z kolei zaczął mnie nie tyle zauważać, co obserwować i zawsze, kiedy nasze spojrzenia się spotykały, uśmiechał się lekko, wyłącznie ustami, a jego oczy pozostawały nieruchome. Ignorowałem go, licząc, że przestanie zwracać na mnie uwagę innych ludzi. Za każdym razem czułem się jakiś zażenowany. Zwłaszcza, kiedy moi kumple zauważali szczurka i rechotali.

- Co, Kubuś, masz nową dziewczynę? – zaśmiał się Grzesiek i to pewnie od tego się zaczęło.

- Spierdalaj – rzuciłem odruchowo, odwracając wzrok od chłopaka.

- Kuba – zawołał Andy, jak do tamtej pory sądziłem, jedyny normalny w tej bandzie bezmózgich spierdoleńców. – Nie wstydź się, podejdź do swojej panienki.

- Jeb się, pojebie – syknąłem, rzucając mu znudzone spojrzenie. – Nawet ty, Andrzej? Będziesz mi tu czynił jakieś cwelowate uwagi?

- Uuu…

Poniekąd mieli racje. Zaczynał mnie już wkurzać. Mijając grupę ludzi, których zidentyfikowałem jako jego klasę, zaczepiłem jedną z dziewczyn, żeby dowiedzieć się kiedy kończą lekcje i zerwałem się z ostatniej godziny, żeby przyczaić się na niego przed szkołą.

- Hej! – rzuciłem, kiedy na końcu tłumu wylewającego się ze szkoły, pełzł właśnie on. – Mały…

Jego oczy znowu błysnęły niepokojąco, kiedy się do mnie odwracał.

- Cześć - odpowiedział.

- Musimy pogadać. – Byś może mój głos zabrzmiał zbyt groźnie, ale wynikało to tylko z irytacji.

- O czym? – zdziwił się. Nie uwierzyłem w to. Nie mógł, po prostu nie mógł nie zauważyć zamieszania, jakie wywołuje, ciesząc się za każdym razem na mój widok tym swoim przerażającym, pustym uśmiechem.

- Słuchaj no… - wycedziłem przez zęby. – Nie wiem o co ci chodzi, ale zachowujesz się jak nawiedzony i zwracasz na mnie uwagę innych. Od dwóch tygodni zgrywasz zakochaną panienkę i gapisz się jakbyś chciał podejść, ale się wstydził. Więc weź się po prostu odpierdol, bo naprawdę mnie wkurwiasz…

Nawet nie siliłem się na łagodny ton, warczałem na niego z irytacją. Chciałem wywołać w nim jakąś reakcje. Chciałem, żeby się przestraszył, buntował, olał mnie albo chociażby nawet, kurwa, wyśmiał! Ale on znowu stał i tylko patrzył na mnie nieprzytomnie. Jakby nie dotarło do niego, że w ogóle coś powiedziałem. Aż w końcu zdradził się, przechylił ledwo dostrzegalnie głowę, jak pies, którego coś dziwi.

- Jakoś nie mogę się powstrzymać – powiedział. A mówił tak, jakby zastanawiał się, czy będzie padać. Spojrzał z resztą w niebo kątem oka, ze śmiesznym beznamiętnym namysłem. – Interesujesz mnie. Więc chyba nie mogę przestać cię obserwować… Przeszkadza ci, że nie podchodzę, żeby z tobą porozmawiać?

Przeniósł puste spojrzenie prosto w moje oczy. Zaczął mnie trochę przerażać. Pieprzone wejrzenie Szatana…

- Nie, no, nie mogę – wysyczałem, odwracając wzrok i zasłaniając oczy dłonią. – Co jest z tobą nie tak, do ciężkiej cholery? Jesteś jakiś upośledzony? Nie masz w zanadrzu jakiś innych wyrazów twarzy?

Pochylił się, żeby spróbować spojrzeć mi w twarz pod moją dłonią. Wydawało mi się albo na jego ustach mignął cyniczny uśmieszek.

- A co jeśli? – zapytał, prostując się, kiedy odsunąłem rękę od twarzy. – Czy cokolwiek to zmieni? Wybaczysz mi, jeżeli mam żółte papiery? Będziesz tolerował moje zachowanie? A może będziesz się mnie bał?

Przez chwilę nie potrafiłem drgnąć. Jego twarz, ton głosu, postawa nie wyrażały żadnych emocji. Nie potrafiłem się zorientować, czy czuje się urażony, wściekły a może rozbawiony. Patrzył na mnie tak przeraźliwie pusto.

- W porządku – powiedział. – W takim razie będę z tobą rozmawiać. Czy to będzie mniej dziwne?

Patrzył na mnie i czekał.

- Ta-ak… - wydusiłem z siebie zdezorientowany, ale otrząsnąłem się. – Co? Nie! Nie będzie w porządku. Daj mi spokój, nie rozumiesz?

- Nie – odpowiedział. – Nie rozumiem, dlaczego ci to przeszkadza.

Zwariuję z nim! Co za świr!

- Ty… - wycelowałem w niego oskarżycielsko palec, z trudem powstrzymując się przed przywaleniem mu. Agresja wchodzi w krew, cholera. – Jak ty się w ogóle nazywasz, szczurku?

- Mateusz.

Wyciągnął do mnie rękę.

- Kuba… - odpowiedziałem niechętnie, łapiąc jego dłoń.

Miał lekki, całkiem zwyczajny chwyt. Nie ciotowaty, ani przesadnie silny. Ścisnąłem mocniej niż powinienem, żeby wyładować frustracje.

- Wiem…

Nie no! To jest już creepy! Prześladowca jebany!

Wyrwałem mu swoją rękę i rzuciłem:

- Daj mi spokój albo się doigrasz, pojebany gnoju!

Ruszyłem w swoją stronę. Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak wyciąga z kieszeni bluzy lizaka. Nawet łatwość z jaką go rozpakował działała mi na nerwy.



I jak? Da się czytać? Chcecie wiedzieć co dalej? Powiedzcie, że chcecie ^^" W sumie... Powiedzcie cokolwiek, ładnie proszę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz