czwartek, 29 września 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 3

Wow, co tu się dzieje?! To już trzeci fragmencik historii moich ulubionych chłopaków!  Nie zamykajcie kart, skoro już tu trafiliście. Dajcie im szansę, ok? (Znaczy, zaczynając od pierwszej części, rzecz jasna, ale i tak dajcie)
A, to wszystko do dupy jest... *rzuca mikrofon w kąt i idzie szukać "prawdziwej pracy" na przyszłość*


- Chyba żartujesz? – mruknął Matusz, siedząc przy stoliku i wpatrując się w leżącą na nim największą i najbardziej zdumiewającą zapiekankę, jaką widział świat. 

Stałem obok i opierałem dłoń przy tym cudzie konsumpcjonizmu. W drugiej miałem identyczne cudo przeznaczone do mojego użytku. 

- Nie widzę w tym nic śmiesznego – odparłem śmiertelnie poważnie, patrząc na niego jakby obraził moją starą, starego i młodszą siostrę. I chuj, że nie mam siostry. – Ta zapiekanka to dzieło sztuki, nie obrażaj artysty – dodałem tonem najgłębszego oburzenia, ruchem głowy wskazując na okienko przechodzonej, blaszanej budki, gdzie wydawano dzieła sztuki za psie pieniądze. 

Nie odpowiedział mi, przyjrzał się krytycznie bogato ozdobionej dodatkami bułce i wziął ją w obie ręce. Spojrzał na mnie przeciągle. 

- Jesteś pewien, że to coś zmieści mi się do ust? – zapytał cicho. 

Milczałem przez chwilę, demonstracyjnie odgryzłem kawałek swojej zapiekanki i opadłem na krzesło. 

Westchnął i spróbował. 

Przyjrzał się najpierw mnie, potem Szefowi, a w końcu okaleczonej zapiekance. 

- To niesamowite – stwierdził, kiedy już przełknął. – Jak to jest możliwe? 

Wzruszyłem ramionami. Jego zachwyt byłby bardziej wiarygodny, gdyby nie mówił do mnie tonem marnego prezentera pogody, ale dobre i to. 

- Chyba nikt poza Szefem nie wie – odparłem. 

- Jakim cudem tu jest tak pusto? 

Uśmiechnąłem się. 

- Też byś tu nie przyszedł beze mnie – uświadomiłem go. – Moi kumple są tu swoi, w końcu moja okolica. Wpierdol mogą zebrać tylko od paru zjebów, ale inni by im pomogli, więc się jeszcze nie zdarzyło… Nie znają cię tu, więc lepiej się nie szwendaj, tak ostrzegam, chyba, że umiesz szybko spierdalać. 

- Niespecjalnie… – odpowiedział po chwili i rzucił mi szybkie, wyjątkowo niepokojące spojrzenie. – Nie za bardzo miałbym na to ochotę. 

- Co, będziesz się bić? – zaśmiałem się, wyobrażając to sobie i ugryzłem zapiekankę. 

- Nigdy w życiu, jestem pacyfistą. 

- Śmieszne – odparłem, rozsiadając się na krześle. – Ja mógłbym obić mordę chyba każdemu i całkiem dobrze się z tym czuję. 

- Wiem przecież – powiedział cicho i bez entuzjazmu męczył resztkę bułki. 

Już chciałem zaproponować, że nauczę go jak się bić, tylko po to, żeby usłyszeć jak odmawia, ale przeszkodził mi dzwonek jego telefonu. 

Wstał trochę zbyt szybko i trochę zbyt gwałtownie wyciągnął telefon z kieszeni. Spojrzał na ekran. 

- Przepraszam cię na chwilę… - rzucił i odszedł, odbierając telefon, w którym natychmiast pisnął przejęty, kobiecy głos. – Cześć, mamo… 

A mnie wmurowało. Jego głos stał się ciepły i łagodny. Siedziałem, a oczy otwierały mi się coraz szerzej. C-co, kurwa? 

Mateusz oddalał się coraz bardziej od stolika. 

- Nie, jeszcze nie… z kolegą… niedaleko szkoły – słyszałem jeszcze, jak mówił uspokajająco. - Zapomniałem kluczy… Nie musisz… 

Potem milczał przez chwilę i słuchał. Spojrzał na mnie szybko i znowu zaczął coś mówić, ale już nie słyszałem słów. Zaczął wracać i, kiedy dotarł do stolika, usłyszałem jeszcze tylko jak się żegna. 

- Muszę wracać do domu… - powiedział beznamiętnym głosem, zarzucając plecak na ramię. Uśmiechnął się półgębkiem. 

- Na pewno jesteś pełnoletni? – powiedziałem bez namysłu, próbując wyrwać się z odrętwienia. 

Przewiercił mnie niepokojąco błyszczącymi oczami. Nic więcej nie powiedziałem, nie pomyślałem nawet, kurwa. 

- Cześć – powiedział jeszcze chłodno i poszedł. 

- Cze... – wydusiłem z siebie. 

Nie zdążyłem wtedy nawet pomyśleć o tym, że ganianie po tamtej ulicy takiego typka jak on bez obstawy to marny pomysł, ale wracając do domu zastanawiałem się, czy następnego dnia będzie miał obitą gębę. 



Gdzieś w następnym tygodniu przyszedłem do szkoły wcześniej i poszedłem zajarać z Hanką za śmietnikami. Stała jak zwykle oparta o zasyfioną ścianę rozlatującej się altanki śmietnikowej. 

- Nie chce mi się tam iść… - rzuciłem pełne obrzydzenia spojrzenie na tą placówkę wątpliwej edukacji i przysiadłem za kontenerem. 

- Dezercja? – zaproponowała i zaciągnęła się jagodowym papierosem. 

- Sprawdzian – fuknąłem, biorąc od niej zapalniczkę. 

Śledziliśmy wzrokiem bandę niedorobów, wlokących się do budy. Hanka trąciła mnie butem i wskazała między bloki. 

- Twoja laska idzie. 

Spomiędzy budynków wychynął osobnik w czarnym kapturze, spod którego sterczał biały patyczek lizaka. Taki kretyn, nie do pomylenia… 

- W ogóle skąd wam się to wzięło? – zapytałem, patrząc na jego nieruchomą twarz, kiedy sunął powoli chodnikiem. – Wiem, że Grzesiek jest przewrażliwiony w kwestii pedałów, ale to i tak lekka przesada… 

Uśmiechnęła się złośliwie. Żmija jebana. 

- Serio chcesz wiedzieć? – zaśmiała się. 

- Po coś, kurwa, pytam, nie? – warknąłem, rzucając peta przed siebie. 

Nic nie mówiła, ale wydawała się zajebiście zadowolona z siebie. Zołza, nie widzę w tym nic śmiesznego… 

- Rumienisz się, jak na niego patrzysz – odpowiedziała, obserwując Matiego. Zaciągnęła się szlugiem. 

Wcięło mnie. Rzuciłem jej spojrzenie, którego sam nie umiałbym nazwać. 

- Bzdura – prychnąłem w końcu. 

Wyszczerzyła się do mnie. 

- Czerwienisz się jak panienka, frajerze – mruknęła i wywaliła język, udekorowany czarną, kolczastą kulką. Ohyda, nienawidzę tego kolczyka… 

Rzuciła peta na chodnik i przydeptała go już i tak przyjaranym trampkiem. Potem wsadziła palce do ust i zagwizdała przeraźliwie. Wszystkie mróweczki, pełznące do szkoły, odwróciły się w naszą stronę. Jej nie przeszkadza zwracanie na siebie uwagi… 

- Mati! – zawołała, machając w jego stronę, ale nawet na nią nie spojrzał. – Mateusz, cho no tu! 

Wstałem i otrzepałem się z przyśmietnikowego syfu. Hanka opuściła rękę i zaczęła się do mnie odwracać, trochę wkurzona, a trochę zdziwiona. 

- Nie słyszy cię – rzuciłem. - Pod kapturem ma słuchawki. 

Milczała przez chwilę. 

- On jest trochę dziwny, nie? 

O w mordę i nożem i siekierą w plecy! Teraz zauważyłaś?! 

- Mhm. 

- Ale raczej spoko… 

Zniknął za drzwiami szkoły. 

- Ta…



*okleja mikrofon taśmą izolacyjną*
Dobra. To teraz już możecie zamknąć karty. Ale polecam się na przyszłość.
<głosy> Nikt cię nie słucha...
A wypierdalać! *odwraca się do publiczności z szerokim uśmiechem* Myślicie, że to już schizofrenia? Z resztą nieistotne ^^ Jak komuś się ta pisanina podoba to niech mnie jeszcze odwiedzi. Miłego wieczoru i szczęśliwego Dnia Czego Tam Dzisiaj Może Być Dzień* (który właściwie się już skończył, ale ciii...)

*sprawdziłam, między innymi Ogólnopolski Dzień Głośnego Czytania. Przypadek? Tak podejrzewam.

czwartek, 22 września 2016

Od jesieni do zimy - Część 1

Heej... Życie mnie bije, kopie i depcze, ale się uparłam, że będę coś dodawać raz w tygodniu. Zakneblowałam moje wewnętrzne głosy (wcale nie, po prostu nie dopuszczam ich do klawiatury) i udaję, że robię coś pożytecznego... To brzmi trochę depresyjnie, nie? Trudno...


Tego dnia było chłodno i śmierdziało stęchlizną. Dzieciaki w starych kaloszach i płaszczach przeciwdeszczowych wskakiwały w kałuże. Nastolatki zostawiały parasole w szkole i wracały przemoczone. Podopieczni witali się z opiekunką energiczną paplaniną, przybiciem piątki albo obojętnym burknięciem. Nie było tak źle. Ale dobrze też nie było.

Kiedy zaczęło się ściemniać, wychowawczyni, zaniepokojona opóźniającym się powrotem ostatniej dziewczyny, wyszła przed budynek wypatrywać podopiecznej.

- Klaudia… - mruknęła do siebie lekko zdziwiona, dostrzegając, że za bramą dziewczyna rozmawia energicznie z jakąś zgarbioną staruszką.

Przez chwilę pomyślała, że to miłe, ale potem tknęło ją złe przeczucie i ruszyła ku bramie niemal biegiem. Zwolniła, widząc zaciekawiony wyraz twarzy podopiecznej, kiedy staruszka pokazała jej coś, czego kobieta nie mogła dostrzec. Dziewczyna przejęła owo coś od rozmówczyni, pożegnały się i staruszka odwróciła się i zaczęła kuśtykać gdzieś nieśpiesznie. Zatrzymała się, odwróciła i powiedziała coś jeszcze, po czym odeszła.

- Klaudia! – zawołała opiekunka, przyśpieszając kroku i szybko docierając do zdumionej nastolatki. – Kto to był?

- Jakaś staruszka, nie histeryzuj… - westchnęła, przewracając oczami.

- Co ona ci dała? – dopytywała zdenerwowana kobieta, wpatrując się w nieduży wiklinowy koszyk schowany za plecami chudej dziewczyny.

- Natalia, o co ci chodzi?! – warknęła Klaudia. – Nie twoja sprawa, tak? – rzuciła jeszcze, wyminęła ją szybko i ruszyła w stronę budynku, rozchlapując śmierdzące błoto czarnymi traperami.

Kobieta spojrzała na nią i zawahała się, ale szybko pokręciła głową i wybiegła przed bramę, chcąc zatrzymać staruszkę, ale na rozległej, zamglonej ulicy nikogo już nie było. Natalia poczuła się bardzo nieswojo, więc zawróciła, przekonana, że poczuje się bezpiecznie jak tylko zamkną się za nią ciężkie, obdrapane drzwi.

Drzwi skrzypnęły, przekręciła klucz w zamku i oparła się o nie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś jest niedaleko. Coś…

Po chwili potrząsnęła głową i ruszyła w stronę sypialni dzieciaków.

- Klaudia?

- Czego? - prychnęła siedemnastolatka, wyglądając z pokoju, z którego sączyła się entuzjastyczna atmosfera.

- Nie traktuj mnie jak wroga! – zjeżyła się Natalia. – To było dziwne, tak?

- Co? – westchnęła zirytowana nastolatka i oparła się o framugę. - Wszystko jest w porządku.

- A ta kobieta?

- Co się tak czepiasz tej staruszki?! – syknęła Klaudia.

- To po prostu powiedz, co ci dała!

Wychowanka nie odpowiedziała i zaczęła się nad tym zastanawiać.

- Nie zrobisz nic głupiego? – zapytała w końcu.

- Co? – zdziwiła się opiekunka.

- Nie, no bo… - zaczęła niechętnie dziewczyna. – Właściwie to… miał trafić do ciebie i… Cholera… - westchnęła zrezygnowana. – No dobra, wejdź…

Zaintrygowana Natalia weszła do sypialni sześciu dziewcząt i zastała tam przynajmniej dwudziestkę dzieciaków w wieku zróżnicowanym, kłębiących się nad koszykiem postawionym na krześle.

Dzieci zesztywniały na jej widok jak przestraszona zwierzyna, wpatrywały się i czekały. Przepchnęła się przez mały tłumek i zajrzała do koszyka. W fałdach szaroniebieskiego kocyka krył się mały kłębek rudego futerka. Wychowawczyni pochyliła się i powoli wyciągnęła rękę. Kiedy dotknęła brzegu koszyczka puszysta kulka rzuciła się do ucieczki, ukazując ciemne ślepka przerażonego królika miniaturki, nerwowo strzygącego sterczącymi uszkami. Dwa razy poruszył wąsikami, wpatrując się w zdziwioną Natalię, po czym całkiem zniknął pod kocem.

Kobieta wyprostowała się i westchnęła. Więc o to chodziło…

- Klaudia… - powiedziała spokojnie, a nastolatka zrobiła się czujna. – Możemy pogadać?

Nerwowe spojrzenie rzucone na królika.

- On również weźmie udział w tej rozmowie – dodała Natalia.

- Ok. – odparła dziewczyna, mrużąc oczy nieufnie.

Opiekunka złapała za ucho koszyczka. Rozległo się zawiedzione westchnienie.

- Nic jeszcze nie powiedziałam, tak? – prychnęła na dzieci. - Idziemy – rzuciła do Klaudii.



W budynku było pewne nieduże pomieszczenie, w którym Natalia dwa tygodnie wcześniej zorganizowała pokój przesłuchań. Opróżniła schowek przy schodach do piwnicy, ustawiła tam dwa krzesła, stolik i starą lampę. Chciała, żeby było miejsce, w którym można spokojnie i po przyjacielsku porozmawiać w cztery oczy, ale, z uwagi na jakiś więzienny charakter pomieszczenia, wszyscy podopieczni sierocińca śmiertelnie bali się tam chodzić…

Klaudia skrzywiła się, kiedy przedmiot sprawy, koszyk z futrzastą zawartością, został delikatnie postawiony na środku stolika. Kiedy Natalia zajęła jedno z krzeseł, usiadła naprzeciwko niej. Zapanowała cisza, przerywana jedynie elektrycznym bzyczeniem lampy i trudnymi do określenia dźwiękami, wydawanymi przez towarzyszące im stworzonko. W pokoju jak zawsze śmierdziało lekko kurzem i starociami.

- No mów – powiedziała w końcu zniecierpliwiona opiekunka.

- Ale co? – syknęła dziewczyna.

Spojrzenie kobiety naprzeciwko niej mogłoby zabić.

- To… - westchnęła dziewczyna. – No, bo… Ech… Spotkałam tą kobietę pod bramą i zapytałam, po co przychodzi i… uh.. – plątała się. – Powiedziała, że ma dla ciebie króliczka, żeby dzieci uczyły się odpowiedzialności. Pomyślałam, że to dziwne, ale fajne i że na pewno się nie zgodzisz i powiedziałam, że ja go wezmę i cię przekonam… - wyrzuciła z siebie w końcu jednym tchem. – O-ona się zamyśliła i powiedziała, że to bardzo dobry pomysł…

- I?

- Potem się jeszcze odwróciła… - ciągnęła speszona Klaudia. - I powiedziała, że jutro przyjdzie, bo pewnie będziesz chciała pogadać…

- Poważnie? – zdziwiła się kobieta.

- Mhm.

Natalia przyjrzała się uważnie stworzonku w koszyku i spojrzała na siedemnastolatkę posępnie.

- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że zasady tego miejsca zabraniają trzymania tu zwierząt?

Dziewczyna kiwnęła głową, przyglądając się opiekunce.

- Nie masz też wątpliwości, że ja byłabym za to odpowiedzialna? – ciągnęła ta ponuro.

- No… - mruknęła nastolatka smutno.

- I wiesz, że to nie w porządku prosić mnie o to?

Klaudia zacisnęła wargi i zwinęła dłonie w pięści.

- No, wiem, Natalia, ale… - nie wytrzymała, ale mówiła łagodnie i przepraszająco. – Ale widziałaś, jacy oni byli zachwyceni? Myślisz, że nie damy sobie rady z jednym małym króliczkiem? Ja się wszystkim zajmę, obiecuje… Będzie miał klatkę, wodę i jedzenie i nikt nawet nie zauważy jego obecności. A jak się ktoś dowie, to ty przecież nie musiałaś nic wiedzieć!

Znowu zapanowała cisza. Dziewczyna przygryzła wargę, spojrzała szybko na obserwującego ją króliczka i znowu na wychowawczynię.

- To może zostać? – wyrwało jej się.

Natalia wzięła głęboki wdech, świadoma, że każda decyzja, którą teraz podejmie będzie zła. Przymknęła oczy i wypuściła powoli powietrze.

- Może – powiedziała niechętnie.

- Yes! Natalia, jesteś boska!

Niepokój jakoś się rozmył, kiedy dziewczyna rzuciła jej się na szyję, piszcząc radośnie.

- Ok, ok… Przestraszyłaś królika…

Klaudia natychmiast ją puściła i skupiła się na zwierzątku. Natalia uśmiechnęła się patrząc jak stworzonko nieufnie obwąchuje dłoń dziewczyny, wpatrzonej w niego ciepło.

- Nazywa się Ker – oświadczyła jej podopieczna.

- Co? – zdziwiła się kobieta. – Dlaczego?

Klaudia podniosła na nią wzrok.

- Nie wiem. Tamta kobieta tak powiedziała…

Natalia westchnęła.

- Idź już, pewnie w twoim pokoju panuje teraz istny chaos…

Jej wychowanka przytuliła do siebie stworzonko i złapała koszyk. Zatrzymała się niechętnie w drzwiach.

- Natalia… - mruknęła zmartwiona. – Jakby co, to ty powiedz, że to wszystko my, ok.? Bo inaczej to jak ty się z tego wytłumaczysz?

Kobieta uśmiechnęła się trochę smutno.

- Z godnością – odparła. – Leć.

Dziewczyna uśmiechnęła się i pobiegła.

Drzwi trzasnęły lekko o ścianę i z cichym piskiem wróciły kawałek. Natalia westchnęła. Miała złe przeczucia.



No, kiedyśtam będzie więcej. Pewnie, może... Jak mnie życie nie zadepcze... Miłego dnia ^^

sobota, 17 września 2016

Powroty

Witam, to nie jest dobry dzień dla naukowca, więc wrzucam jakieś stare i pisane pod wpływem chwili coś, infantylne i banalne trochę tak jakby... Enjoy. Albo nie. Ale lepiej tak...


Siedzę na pieńku przed ogniskiem, które roztacza wokół siebie rozkoszne ciepło i oświetla moich przyjaciół złocistą poświatą. Po drugiej stronie ogniska Anka ze złowieszczym chichotem rzuca się na szyje Wiktora i razem przewracają się do tyłu. Ania siada po turecku na brzuchu chłopaka i ze śmiesznie wydętymi policzkami raz za razem odmawia wstania. Karol grobowym głosem wspomina coś o kobietach i rządzeniu w związkach. Przygryzam wargę słysząc dziwny, niekontrolowany odgłos rozbawienia którejś z dziewczyn i już po chwili wszyscy tarzamy się ze śmiechu na zimnej, wilgotnej ziemi.

Leżę na plecach i wpatruję się w pieniek, z którego spadłam. W końcu pod wpływem jakiejś głupiej myśli kładę go sobie na brzuchu i rzucam do Wiktora, że teraz łączę się z nim w bólu, jakim jest związek z moją najlepszą przyjaciółką. Odpowiada mi stłumiony rechot chłopaka i urażone „ej!” Anki.

W tym momencie na policzek spada mi ogromna kropla wody. Wszyscy podnosimy się w pośpiechu, kiedy ognisko przygasa, tępione deszczem. Żegnamy się szybko, uśmiechając się i chichocząc, i rozbiegamy się każdy w swoją stronę.

Przestaje padać, kiedy staję przed otwartą furtką starego, parterowego domku na przedmieściach, w którym mieszkam. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę i wpatruję się w okna budynku. W końcu chłód, przenikający przez mokre ubranie, skłania mnie do przejścia przez furtkę. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do ciemnej sieni. Opieram się o drzwi. Przez szybę z głębi domu przebija przymglone światło. Wciąż trzymam rękę na klamce, gotowa w każdej chwili znów ją nacisnąć. Wpatruje się w wąski prostokąt światła bijący od drzwi, po przekroczeniu których ostatecznie znajdę się w domu.

Biorę głęboki wdech i wyciągam drżącą rękę w stronę klamki wewnętrznych drzwi. Zastygam w bezruchu i nasłuchuję. W domu jest przytłaczająco cicho, z ulicy dochodzą przytłumione głosy pijaczków rozpoczynających właśnie nocną eskapadę i sąsiadów kłócących się przy otwartym oknie. W końcu jakiś odgłos dochodzący z wnętrza domu sprawia, że cofam się, spłoszona.

Przylegam plecami do twardych drzwi wejściowych i czekam, skupiając wzrok na błyszczącej lekko klamce. Dotykam ciepłego klucza w zamku. Pijacy przecież śpiewają niezwykle czysto, a sąsiedzi oczywiście tylko żywo o czymś dyskutują. Deszcz już przestał padać, zza chmur pewnie już nawet wychyla się słońce…

W sieni jest zimno, cicho i pachnie kurzem. Nie chcę stamtąd wychodzić. Jest ciemno. Ciemność sprawia, że wnętrze domu wydaje się odległe, jakbym wcale nie musiała wchodzić w to przytłumione światło. Ciemność daje poczucie bezpieczeństwa, nie boję się jej. Ale gdzieś dalej pali się chłodne światło…

Ściska mnie w gardle, kiedy na sztywnych nogach podchodzę do przeszklonych drzwi i urywanym gestem chwytam za klamkę. Ciche skrzypnięcie zawiasów nie zwraca niczyjej uwagi.

- Wróciłam – wołam cicho, ale nikt nie odpowiada.

W końcu ja nigdy nie wracam do domu.



Podobało się? Ah, czekajcie...
<głosy z tyłu głowy> gadasz do siebie....
Morda, głosy, przecież wiem. No, ten tego... Wiecie, że blogerzy lubią komentarze? I pisarze?
<głosy> wciąż...
Morda. Więc lubią ^^ Pozdrawiam :*

piątek, 9 września 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 2

Witam, pozdrawiam, ciąg dalszy, przyda się jak ktoś przeczytał część pierwszą. Mam nadzieję, że moi chłopcy dają się lubić i chcecie widzieć, o co tu właściwie chodzi... Zapraszam ;)


Wydawać mogłoby się, że taki osiedlowy zabijaka jak ja powinien bez trudu wystraszyć jakiegoś szczyla z lizaczkiem. Otóż błąd. Już następnego dnia ten pieprzony debil podszedł do mnie jak gdyby nigdy nic. Odwróciłem się, kiedy chłopaki zaczęli się śmiać, patrząc na coś za moimi plecami. 

- Cześć – powiedział tylko do mnie. 

- Cześć – wycharczałem. 

- Nie przedstawisz nas swojej dziewczynie? – zaśmiał się Grzesiek. 

Przewróciłem oczami. A ten znowu swoje. Chciałem go uświadomić, że powtarzany żart przestaje być śmieszny, ale Mateusz rzucił mi krótkie, chyba zresztą nerwowe spojrzenie i nic nie powiedziałem. 

Być może, gdyby któryś z moich kumpli spojrzał w te jego cholerne gały zrozumieliby, że z tym typem jest coś nie tak. Ale on patrzył w oczy tylko mi. Przez korytarz niósł się chóralny niemal szept. Kurwa mać. 

- Przykro mi, chłopcy, ale płeć się nie zgadza… – mruknęła Hanka, wyłaniająca się z łazienki. – Brak mu podstawowych… - uśmiechnęła się, unosząc dłońmi swoje imponujące piersi w bardzo sugestywnym geście. – … walorów… 

Nieoceniona Haneczka, zawsze ratuje sytuacje. 

- Hanka – przedstawiła się. 

Udało jej się przykuć jego uwagę. 

- Mateusz. 

- Mati, słoneczko – rzuciła, otaczając go ramieniem i przyciągając do naszej małej grupki. – To oczywiste, że chcesz poznać znajomych swojego obiektu westchnień… 

Hanka, niniejszym odbieram Ci wszystkie przysługi, które byłem ci dłużny, pomyślałem, ale nagle mnie tknęło, że to podtyka mu doskonałą okazję, żeby zaprzeczyć… 

Nic. Nic, kurwa, nie powiedział. Zamrugał tylko i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. No nie… Chyba sobie jaja robisz… 

- … ale chłopcy to straszne buce, więc sam rozumiesz… Poznaj Grześka, Kazika i Andy’ego. A ta panienka pod ścianą to Kri. 

Mati przebiegł wzrokiem po moich kumplach i uśmiechnął się lekko. Ale, chwila, chwila, co?! Ten typ tyle czasu zgrywał jakiegoś autystyka, a teraz tak po prostu się uśmiecha? Co? 

Usiłowałem skupić się na słowach Hanki, która próbowała sklecić coś na kształt rozmowy. 

- Kuba jakoś nigdy o Tobie nie wspominał… 

- Bo właściwie się nie znamy – powiedział Mateusz, zanim zdążyłem zareagować. Co on taki rozmowny? Coś miałem złe przeczucia… - Ale Kuba mnie intryguje, więc pomyślałem, że powinniśmy się poznać. 

Że, kurwa, co?! 

Opadła mi szczęka, a mój mózg eksplodował i chyba zacząłem się ślinić jak zombie… Nie mógł tego powiedzieć. To niemożliwe… 

Zapadła trochę za długa pauza w rozmowie. 

- Pedał jesteś czy co? – zapytał w końcu beznamiętnie Kazik. 

A ten szczyl, diabłem podszyty, zamiast coś powiedzieć, zaczął się nad czymś zastanawiać. Nie, kurwa, ani się waż! W końcu się uśmiechnął i rzucił Kazikowi swoje niepokojące spojrzenie. I przysiągłbym, że Kazik się wzdrygnął… 

- Jakiej odpowiedzi oczekujesz? – rzucił chłopaczek. Spojrzał mi jeszcze w oczy, powiedział: - Pa – i odszedł, uśmiechając się lekko, wyłącznie ustami. 

Wtedy coś się zmieniło, chociaż nie do końca załapałem, o co chodzi. Nie miałem siły się wściekać, po prostu stałem z pozostałymi i patrzyłem za nim tępym wzrokiem. 

- Łał… - mruknęła Hanka. – To było… 

- … dziwne? – dokończył Kazik. 

Czego ty ode mnie chcesz, Mateusz? 



Szczurek spod mostu nawiedzał nas potem z chwiejną regularnością. Jak tamowaliśmy ruch na korytarzu, podchodził i włączał się do rozmowy. Właśnie, kurwa, nas, bo pod moją nieobecność, rzadko dopełzał do moich kumpli, żeby pogadać. Gnojek miał jakąś obsesję na moim punkcie, cholera jasna. 

Nie wiem w sumie czy to jakieś ludzkie odruchy się we mnie ulęgły, czy po prostu przywykłem, ale sam nie wiem kiedy przestałem go gonić w diabły. Hanka wydawała się całkiem entuzjastycznie nastawiona do jego obecności, a pozostałym było dosyć wszystko jedno. 

- Wyrwijmy się gdzieś… – jęknął Andy, w któryś piątek po lekcjach, kiedy wylegliśmy z tej ruiny. – Szkoła – dom, ochujeć można… 

Fakt faktem, w owym czasie ani się impreza żadna nie składała, ani nikt się z domu nie ruszał za bardzo. 

- Dobry plan – podchwyciła Hanka, wieszając mi się na ramieniu. – Chodźmy się poszlajać, od miesiąca chyba kursuję jak pociąg pośpieszny… 

- Zajebiście, ale dajcie mi chwilę – rzucił Grzesiek i poszedł zadzwonić. 

Bez krępacji wyciągnęliśmy szlugi. Co, że pod szkołą? Wszyscy pełnoletni… 

- Cześć – usłyszałem za sobą. 

- Siema – rzuciłem niechętnie, odwracając się do Mateusza, a za mną przywitała się cała reszta towarzystwa. 

- Papierosa? – zaproponowała mu Hanka, machając paczką. 

- Dzięki, nie palę… 

- Lecimy, ludzie – zawołał Grzesiek, wracając do nas. – O, cześć, Mati, idziesz z nami marnować czas? 

- Która godzina? – zapytał Mati po chwili milczenia, Grzesiek podetknął mu pod nos swój telefon, a on kiwnął głową anemicznie. – Czemu nie… 

Patrzyłem na to towarzystwo wzajemnej adoracji z konsternacją. Ja już to pierdolę, jęknąłem w myślach, kiedy Kazik szastał ogniem z zapalniczki. Westchnąłem. 

- Poddaję się – zaśmiałem się, kapitulując. – Chodźmy. 



Albo miałem jakąś paranoję, albo byłem intensywnie oplotkowywany. Ja wiem, że w naszej budzie nie dzieje się nic ciekawego, ale czy naprawdę uczniowie tej mordowni nie mogli wcześniej zauważyć, że on jest dziwny? Szybko się oswoić i wrócić do swojego nudnego życia… Ja osobiście konkretnie miałem wyłożone na ludzi, z którymi się nie zadawałem i myślałem, że nie jestem jedyny. 

Więc czemu on ciągle tak zwracał na nas uwagę? 

- Cześć. 

- Cześć, Mati – westchnąłem, nie odwracając się w jego stronę. 

Pochylił się i spojrzał mi w oczy. Dostrzegłem w jego twarzy jakiś cień emocji, ale nie dość wyraźny, bym mógł go zidentyfikować. 

- Czym się martwisz? – zapytał, przysiadając się do mnie. 

Spojrzałem na niego i zacząłem się zastanawiać. „Tobą”. Zaprzątał mi głowę, był najbardziej niecodziennym, co mnie spotkało od dłuższego czasu. Hanka i reszta już do niego przywykli, ale mnie ciągle działał na nerwy, chociaż był już bardziej swój niż obcy i może nawet dawało się go lubić. 

- Niczym… - rzuciłem, wracając do kontemplacji dziewczyn trajkoczących gromadnie pod oknami szkoły. 

Znowu mnie zaskoczył. Złapał mnie za podbródek i spojrzał mi głęboko w oczy. Dopiero po chwili machnąłem głową, odtrącając jego rękę. Uśmiechnął się kącikami ust. 

- Kłamca. 

- Jestem raczej znudzony… - mruknąłem, przewracając oczami. 

- Głupek – rzucił. 

Wydawało mi się, czy on był… wkurzony? Spojrzałem na niego zaciekawiony. Odwrócił się ode mnie i wbił pusty wzrok w chodnik. 

- A tobie co znowu? – warknąłem. 

- Nic, nieważne… 

Zaśmiałem się. Konsekwencja godna pozazdroszczenia, kurwa. Mój śmiech zaraz się urwał. Chwila, moment, gościu… Normalnie patrzysz się na mnie jak w obraz modernistyczny, czy mi się wydaje, czy unikasz kontaktu wzrokowego? 

- Co ty tu jeszcze robisz? – zapytałem, obserwując go uważnie. – Twoja klasa już skończyła lekcje, nie? 

- Zapomniałem kluczy do domu – odpowiedział po chwili. 

- A starzy w pracy? – pokiwałem głową. – U mnie odwrotnie. Matka skończyła wcześniej i nie chce mi się wracać… 

- Mhm… 

Wydawało mi się, że mnie nie słucha. Wstałem i zarzuciłem plecak na ramie. Podniósł wzrok, ale nie spojrzał mi w oczy. 

- Chodźmy stąd, szkoda życia na gapienie się na tą budę. 

Podniósł się, kąciki ust uniosły mu się nieznacznie. Ruszyliśmy w stronę ulicy. 

- Co proponujesz? – zapytał beznamiętnym głosem. 

Zamyśliłem się. Spojrzałem na niego z ukosa, uśmiechając się przebiegle. Genialny pomysł… 

- Zobaczysz. 

Zerknął na mnie niepewnie. 

- Powiedz. 

Zaśmiałem się tylko. Bój się, chłopcze!



Tym oto szatańskim trikiem serialowym kończę część drugą, mojego jakże wiekopomnego (ekhem) dzieła. Miło by było jakby ktoś chciał wiedzieć, co się stanie dalej... No... To ja pójdę wypluwać z siebie więcej grafomanii. Buziaczki ;*

sobota, 3 września 2016

Zoo

Takie mam coś dla Was... Stare jest nieprzyzwoicie, ale podobno fajne. Ja się nie znam, ja to tylko piszę, poddaję się Waszej ocenie.
Ach, wspominałam, że piszę różne gatunki, różnymi stylami i ogólnie jestem dość nieobliczalna w mojej pisaninie? To już wiecie. Możecie się po mnie spodziewać wszystkiego... *tu du du dum...*


Obudziłam się. Mój zaczarowany Hipopotam z irytacją mówił coś o spóźnieniu, a sowa, ta mała, zajmująca fragment lewej półkuli mojego mózgu, poparła go, co było dostatecznym argumentem do wstania z kufra w mojej sypialni, na którym spędziłam noc z nieznanych przyczyn. Poszłam do kuchni, żeby upolować jakieś śniadanie. Tym razem nie uciekało zbyt szybko, więc miałam jakieś szansę się nie spóźnić. W dodatku Hipopotam wyszedł, więc nie musiałam się nikim przejmować.

Zjadłam śniadanie wpatrując się w mamiący dar czarnej magii, myśląc o czymś zupełnie innym. Potem przygotowałam się do wyjścia w towarzystwie drzewa stworzonego z białej magii hipopotama. Zawsze najtrudniej jest co rano walczyć z leniwcem, nawet tak małym, że rezyduje gdzieś obok sowy. Leniwiec to mimo wszystko bardzo bojowe stworzenie…

Wyszłam z domu i spojrzałam na zegarek: 6: 43, to oznaczało, że nie zdążę na 8: 03 do gospodarstwa anioła z rogami… a może diabła w aureoli? Nieistotne. Hipopotam ma jedno i drugie i nikt się nie skarży. Bo przecież każdy ma.

Od mojego domu do przystanku jest pięć minut drogi, autobus jest o 6: 54, jedzie się dwadzieścia minut, ale czy to znaczy, że mam dużo czasu? Skąd, czas jest bardziej względny niż starają się nam wmówić.

Tak jak przewidziałam, autobus już odjechał. Czasem mam wrażenie, że kierowcy sprzysięgli się przeciwko mnie albo mają tajną umowę z moimi wrogami. Podobno snuję teorie spiskowe…

O 7: 23 wsiadłam do autobusu. „W porządku, mam jeszcze ponad pół godziny”. Więc autobus jechał pół godziny.

Nie wiem jak to się stało, ale chyba zdążyłam. 

W gospodarstwie poszłam do swojego biura. Tam pies, parę gryzoni, bydło, żółw, sęp, lisica i „coś tam jeszcze” siedzieli w ciasnych rzędach biurek i słuchali jak koza znowu coś przeżuwa. Co oznaczało, że jednak się spóźniłam.

Koza musiała więc przeżuć moje nowe spóźnienie i parę moich ekstrawaganckich pomysłów, które jej się nie podobały, oraz wyraźny brak sukcesów w mojej pożałowania godnej karierze konformisty. Potem przeżuwała coś innego, ale nie uważałam i nawet się z tym nie kryłam, dopóki nie przeszyła mnie swoimi poziomymi źrenicami, wtedy zaczęłam udawać, że słucham, jak wmawia mi, że się z nią zgadzam.

Godziny mijały, Koala pytała mnie o samopoczucie, Ryba chyba w końcu zdechła, Fretka szalała jak zawsze. Zwykły dzień, dzień jak każdy inny – uczucie monotonii. 

Małpa znowu kazała nam pisać na maszynie. Nienawidzę pisać na maszynie. To takie bezsensowne, bezużyteczne. Ale przecież nie będę musiała pisać na maszynie, zawsze znajdzie się inny sposób, nie trzeba trzymać się schematu, „można” być kreatywnym, wyjątkowym…

Z kimś tam porozmawiałam o głupotach, ktoś był miły, ktoś mnie obraził. Zwierzęta szalały. Chyba nie jestem zwierzęciem. 

Czas wrócić do domu. Widziałam jak Koza przeżuwa Świnie, i dobrze, w końcu słusznie, ale Świnia wyjdzie z tego cało, jak zawsze. Minął mnie Pies z Żółwiem, wymieniliśmy bezsensowne pożegnania. W drodze do domu towarzyszyły mi Lis i Mysz lub może raczej to ja im towarzyszyłam, nie chciałam jeszcze wracać do domu. Nie chciałam znowu walczyć z leniwcem ukrytym pod czaszką. I z motylami.

W końcu musiałam wrócić do domu. Wykonywałam rutynowe, codzienne czynności potrzebne do przeżycia i takie kompletnie zbędne. Trochę pobawiłam się magią, trochę posprzątałam i popracowałam. Ale w domu nie tak łatwo poddać walkę z myślami, gdy nikt nie widzi, atakują - uparte owady. Chwila nieuwagi i…

…nie czuję się już zwierzęciem. Czuję się inna, czasem mądra wśród głupców, czasem wręcz odwrotnie. Czasem lepsza i czasem gorsza od innych. A inni nie sprawiają wrażenia zmartwionych takimi rzeczami.

A jeśli ja nie jestem zwierzęciem? I może oni też tak o sobie myślą. Może żadne z nas nie jest zwierzęciem. Pobiegłam do lustra, zatrzymałam się przestraszona i niepewnie spojrzałam w swoje odbicie.

Jestem tylko człowiekiem. Jak oni wszyscy. Kiedyś wreszcie oswoję się z tym, że większość z nich ma w głowach takie same owady, takie same motyle.



Tak więc... Mam nadzieję, że taka konwencja do kogokolwiek trafia.