czwartek, 5 stycznia 2017

Wspomnienie z dzieciństwa

Hej, hej ^^ Musiałam to napisać, bo mnie prześladowała taka wizja. Po raz pierwszy wrzucam coś tak świeżego, bo napisałam to jakieś trzy dni temu... (co znaczy, że nie mogę się usprawiedliwiać, że to stare, dammit) Miłego...



Kiedy byłem mały, mieszkałem w bloku, niedaleko którego rósł lasek. Nie las, ale taki mały lasek, jakie bywają w miastach. Wystarczająco duży, żeby można było pobyć sam na sam z drzewami, ale nie dość, żeby się zgubić. Jeśli było jeszcze jasno, mogłem do niego iść nawet wieczorem.

I któregoś dnia, wiosną, jeszcze zanim zaczęło się ściemniać, poszedłem do lasku. Lubiłem tam chodzić. Nie wiem czemu. Po prostu lubiłem.

Było ładnie, intensywnie zielono. Słońce przebijało przez liście nad moją głową, niebo było bardzo niebieskie, a chmury bardzo białe i puszyste jak wata cukrowa.

Szedłem wtedy na maleńką, jasną polankę, tak ciasno otoczoną drzewami, że nigdy nikogo tam nie spotkałem, bo zapewne nikt nie chciał przedzierać się przez te zarośla. A już na pewno nikt z dorosłych.

Przedostawałem się przez krzaki, ciemne, cienkie gałęzie łamały się pod moimi nogami i nie sposób było nie usłyszeć jak idę, bo nawet nie za bardzo się o to starałem. Ale kiedy usłyszałem cichy, dziwny dźwięk, którego nie potrafiłem jeszcze wtedy zidentyfikować, zacząłem się skradać. Warte to skradanie było tylko tyle, ile może być warte skradanie małego chłopca, ale podziałało – nie zostałem zauważony.

Dźwięk, którego nie umiałem rozpoznać, okazał się płaczem. Nie widziałem, że dorośli ludzie potrafią tak płakać. Siedziała oparta o drzewo na wprost mnie. Obca kobieta, taka jak mama, może trochę młodsza, a może nie. Kiedy ma się kilka lat, nie jest się zbyt dobrym w rozpoznawaniu wieku.

Między drzewami widziałem tylko jej przykryte szarym swetrem ramię i potargane włosy, ciemne i długie, zasłaniające twarz, opadające na plecy i sterczące na wszystkie strony. Cichy, urywany dźwięk, który słyszałem, przyciągał mnie do niej, ale kiedy ją zobaczyłem, zatrzymałem się.

Trzymałem się jednej z gałęzi wyrastających nisko nad ziemią i odchylałem się, próbując ją lepiej zobaczyć, jakbym nie mógł zrobić nawet kroku.

Patrzyłem na nią długo, a ona długo płakała i oboje nie mogliśmy przestać. Kiedy jest się szczęśliwym dzieckiem, obserwowanie jak nieznajomy dorosły płacze budzi jakąś niezdrową fascynację, chociaż też przerażenie. Bo jak często takie dziecko widzi płaczącego dorosłego?

Dopiero, kiedy szloch przeszedł w bezsilne chlipanie, a kobieta się poruszyła, rzuciłem się do ucieczki. Nie odwróciłem się ani razu, bo byłem pewien, że mnie zauważyła. Kiedy jednak lata później przemyślałem sprawę, zrozumiałem, że na pewno nie wiedziała, że ktoś ją widział. Bo gdyby wiedziała, czy zrobiłaby to, co zrobiła?



Wróciłem tamtego dnia do domu z okropnym poczuciem winy i strasznie podekscytowany. Nie powiedziałem nikomu co widziałem, przekonany, że zrobiłem coś złego. Przez kilka dni byłem nawet pewien, że tamta pani przyjdzie i powie moim rodzicom, co zrobiłem, ale potem zwyczajnie o wszystkim zapomniałem.

Pani na mnie nie doniosła, a ja przyjąłem do wiadomości informacje, która wydawała się bezcennym odkryciem. Że dorośli potrafią płakać. Widziałem przedtem kilka razy jak dorośli płaczą, kiedy babcie wzruszały się na ślubach albo gdy mama oglądała jakieś filmy, których do końca nie rozumiałem, ale to nie było to samo. Słowo, którego wtedy chyba nawet nie znałem, a które przywodzi na myśl tamta kobieta to „rozpacz”. Nigdy nie widziałem, jak dorośli rozpaczają…



Minęło trochę czasu. Może kilka tygodni, miesięcy, a może cały rok. Kto by to pamiętał? Dawno zapomniałem o nieznajomej, chodziłem do lasu i nigdy nie spotkałem jej znowu. 

Tamtego dnia zbliżał się już wieczór i chyba była niedziela, bo poszliśmy na spacer całą rodziną, a to zdarzało się tylko w niedzielę. Rodzice spacerowali ścieżkami, a ja ganiałem wokół, przedzierając się przez zarośla.

Kiedy byliśmy blisko, kierowany jakąś swoją dziecięcą sprawą, która zniknęła później z mojej pamięci, postanowiłem skręcić jeszcze na polankę.

Przebiegłem między drzewami i zatrzymałem się, zdziwiony, kilka metrów od plamy światła przebijającego przez korony drzew.

Na początku zobaczyłem tylko ciemny kształt, unoszący się na wysokości oczu i bujający lekko na silnym wietrze. Potem, z ciekawości, niewiele się zastanawiając i niewiele więcej widząc, wbiegłem na polankę.

Znowu się zatrzymałem. Nie wiedziałem, nie miałem pojęcia, co widzę. Dopiero, kiedy zobaczyłem twarz, zacząłem krzyczeć. Nie odwracałem wzroku, jakbym bał się, że mnie zaatakuje, ale przecież nie mogła tego zrobić. 

Rodzice zaraz przybiegli, mama chwyciła mnie i zmusiła, żebym się odwrócił.

A potem już jakoś nigdy nie mogłem zapomnieć tej sinej twarzy i tych oczu, które wydawały się we mnie wpatrywać.



Przez wiele lat dalej nie rozumiałem ani trochę tej sytuacji i tylko czasem wydawało mi się, że widzę jej twarz, ohydną i straszną. 

Zawsze uważałem, że twarze płaczących ludzi są wyjątkowo brzydkie i później zastanawiałem się, czy ma to coś wspólnego z tą kobietą. Ciekawe jak wyglądała jej twarz, kiedy żyła. Nigdy się nie dowiedziałem, bo przecież uciekłem.

Dopiero całkiem niedawno zaczęła dręczyć mnie pewna myśl. Czy gdybym się odwrócił… Czy gdybym komuś powiedział…





Tak więc no... Dziękuję za uwagę... *kłania się i ucieka*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz