piątek, 27 stycznia 2017

Głos Bubble Fairy - Część 2

Witam, co (mniej więcej) tygodniowa dostawa średniej jakości prozy. Smacznego...



Kobieta zawyła opętańczo zwracając uwagę dzieci, bawiących się w ich osobliwym obozowisku. Kilka kolorowych baniek mydlanych pękło z trzaskiem. Jenn spojrzała na nią, kiedy dziewczynka, objaśniająca jej właśnie gestami jakąś zabawę, poderwała głowę.

Przez chwilę zapanowała martwa cisza. Dzieci, znajdujące się najbliżej swojej opiekunki, odsunęły się od niej instynktownie. Ona przez chwilę nie zareagowała, a potem spojrzała na nich zdziwiona, zaśmiała się i zaczęła tłumaczyć, że coś ją przestraszyło i musi się tym zająć. Uśmiechając się i uspokajając dzieci, zniknęła w ciemności.

Jenn nie słyszała jej słów, ale twarze kolegów wyrażały przerażenie, kiedy odwracali się w jej stronę. To i wymuszony uśmiech, którym kobieta ich pożegnała, sprawiło, że dziewczynka już wcale nie chciała zyskać jej niepodzielnej uwagi. Chciała wrócić do domu.

Niewiele się zastanawiając, pociągnęła za rękaw koleżankę, patykiem narysowała na urywku gołej ziemi kilka prostych domków i spojrzała na nią pytająco. Tamta wzruszyła tylko ramionami. Uśmiechnęła się i zaczęła dalej pokazywać coś z zaangażowaniem.

Jenn pomachała rękami, wskazała na siebie, potem na domki i zasymulowała dłonią chodzącego człowieka. Uśmiech jej towarzyszki zabaw natychmiast zniknął. Najpierw pokręciła głową i cofnęła się, a potem, kiedy Jenn powtórzyła wszystkie gesty kilka razy, odskoczyła krzycząc coś.

Krzyki dziewczynki zaalarmowały inne dzieci i kilkoro zbiegło się wokół nowej członkini grupy. Zdenerwowana kilkulatka wykrzykiwała coś, pokazując na Jenn, która zaczynała się bać. Bardzo chciała wrócić do domu i przesiedzieć z siostrą resztę nocy, aż do powrotu rodziców.



Mokry, psi język przejeżdżający jej po twarzy był pierwszą rzeczą, z której Abby zdała sobie sprawę. Jeśli była nieprzytomna, to tylko przez bardzo krótką chwilę. Huczało jej w głowie po spotkaniu z żółtą kulą i nic nie widziała. Po omacku znalazła latarkę pośród stosu jakiś śmieci. Musiała próbować kilka razy, zanim udało jej się ją włączyć, bo nie mogła jej nawet utrzymać w rękach. Wstała, bojąc się, że jeśli nie zrobi tego od razu, nigdy nie da rady się podnieść.

- Co to było? – wydusiła z siebie. Potrząsnęła głową. Chciała uciekać, wracać do domu, naprawdę chciała. Ale zamiast tego ruszyła do miejsca, gdzie miała nadzieję znaleźć Jenn.

Hasy podążał za nią, jeszcze bardziej zdezorientowany niż ona.

- Abby… 

Aż podskoczyła, kiedy usłyszała swoje imię. Delikatny kobiecy głos wołał ją jakby ze wszystkich stron. 

- Abby, chodź, nie bój się…

Ale jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Słyszała swój urywany oddech, kiedy szamotała się, nie wiedząc, w którą stronę uciekać.

Pies zaszczekał i szarpnął w kierunku źródła baniek. Abby, skołowana, wypuściła z ręki smycz razem z latarką, która potoczyła się w zarośla. Zobaczyła kilka kolorowych światełek w oddali, ale nie widziała nic więcej. Słyszała jak Hasy szczeka, biegnąc w stronę przytłumionych świateł.

- Hasy! – zdążyła ryknąć, a potem usłyszała skowyt i okropne chrupnięcie. – Hasy…

Rzuciła się za nim, mijając drzewa w nikłym świetle latarki, leżącej ciągle gdzieś w krzakach. Zapiszczał, kiedy zawołała go znowu.

- Nie podchodź! – warknął głos, a Abby odruchowo się zatrzymała.

Nagle do nielicznych światełek dołączyły kolejne i na ich tle ukazała się kobieca sylwetka. Dziewczyna widziała ciemny kształt zniekształconych szponów, przytrzymujących małą buteleczkę.

- Bańki mydlane… - powiedziała Abby, czując jak kręci jej się w głowie. - Bubble Fairy… To niemożliwe…

- Zabieraj się stąd i zapomnij, że w ogóle wyszłaś dzisiaj z domu.

Kobieta schyliła się, podniosła coś z ziemi i cisnęła tym w Abby. Dziewczyna odruchowo to złapała. Przesunęła dłońmi po szorstkiej, lekkiej kopule. Puściła ją z krótkim krzykiem, kiedy zdała sobie sprawę, że to, co trzyma w dłoniach to czaszka - i to najprawdopodobniej ludzka. Zrozumiała, że dziwne w dotyku śmieci, z których wygrzebywała przed chwilą swoją latarkę, mogły pasować do tej czaszki. Zemdliło ją. Stworzenie się zaśmiało.

- Wynoś się.

- M-moja siostra… - już w momencie, kiedy wypowiadała te słowa, Abby wiedziała, że to zły ruch. Ale nie przepuszczała, że aż tak zły.

Kobieta skoczyła w jej stronę, zawodząc. Kiedy Abby rzucała się do ucieczki, nie pomyślała o siostrze. Pomyślała o ich psie, leżącym gdzieś między drzewami, z pękniętą czaszką albo złamanym kręgosłupem. Słyszała jego zduszony, nierówny oddech. Ścisnęło ją za gardło, ale się nie zawahała. Musiała uciekać.

Wcześniej ciemny las wydawał jej się wrogi i straszny, ale teraz oddałaby wszystko, żeby nie widzieć kątem oka łuny barwnego światła baniek, ścigających ją razem ze swoją panią. Czuła jak się zbliża, nie mogła złapać oddechu, była pewna, że nie ma szans z tym monstrum. Biegła, biegła, biegła. Oczy zachodziły jej łzami, wszystko wokół wydawało się rozmazane. Nie wiedziała już czy biegnie w stronę domu czy prosto w objęcia tej wiedźmy. Nie czuła chłoszczących ją gałęzi, ani obijania się o drzewa w ciemności.

Chciała znaleźć się w domu. Była pewna, że w domu będzie bezpieczna. A wtedy zadzwoni po pomoc. Wtedy zajmą się Jenn i Hasym. Ale najpierw musiała wrócić do domu. Najpierw musiała być bezpieczna

Pędziła na oślep, słysząc za sobą wrzaski tego stworzenia. Uciekać, uciekać, uciekać! 



Dzieci skończyły wyrażać swoją opinię i zostawiły Jenn samą. Wróciły do zabawy, przez chwilę jeszcze rzucając na nią wrogie spojrzenia. Wymknęła się z obozowiska, próbując iść w kierunku, z którego wcześniej przyszła. Nie chciała zostać tam ani chwili dłużej. Bała się tych dzieci, bała się kolorowych baniek, a przede wszystkim bała się kobiety, która ją tam przyprowadziła.

Rozglądając się jak zwierzyna w czasie polowania, Jenn przemykała między drzewami. Miała nadzieje, że inne dzieci nie zauważą jej zniknięcia.



Dopiero kiedy stoczyła się do przydrożnego rowu, Abby zdała sobie sprawę, że nie słyszy już za sobą zawodzenia. Chyba ją zgubiła.

Leżała w trawie, dysząc. Nie mogła się podnieść, bolała ją każda część ciała. Ręce, nogi i twarz miała podrapane do krwi. 

Wyciągnęła rękę, żeby wygrzebać się z rowu i poczuła pod dłonią asfalt. Jęknęła z ulgą i wypełzła na drogę. Z trudem wstała i rozejrzała się. Nie znała tej okolicy, nie miała pojęcia, w którą stronę powinna iść. Wyciągnęła telefon z kieszeni, żeby zadzwonić do rodziców, na policję, gdziekolwiek. Zignorowała brak zasięgu i spróbowała wykonać połączenie. Brak odpowiedzi. Zaszlochała, czując jak słone łzy dostają się do rozcięć na twarzy.

Ruszyła wzdłuż drogi bez przekonania. Na widok lamp samochodu, wyjeżdżającego zza zakrętu, wrzasnęła i przewróciła się, próbując uciekać. Zdała sobie sprawę, co jest źródłem światła, kiedy pojazd ją mijał. Poderwała się z ziemi i zaczęła krzyczeć i wymachiwać rękami. Kierowca tego nie zauważył albo zignorował. Ręce opadły jej wzdłuż ciała. Stała przez moment, zrezygnowana, zanim zmusiła się do ruszenia dalej.

Spoglądała co chwilę na telefon, ale drzewa tłumiły sygnał. Jeszcze parę razy próbowała bezskutecznie zadzwonić.

Wreszcie dotarła do odchodzącej od asfaltu piaskowej drogi. Daleko na jej końcu jaśniały okna jakiegoś domu.

Ludzie, przemknęło jej przez myśl i skręciła. Wlokąc się między drzewami, wyczerpana, zdała sobie sprawę, że drewniana brama przed nią należy do jej sąsiada. Jego psy znały ją i była przekonana, że wpuszczą ją na podwórko.

Usłyszała pojedyncze szczeknięcie. W świetle księżyca widziała, jak trzy kundelki merdają ogonami. Była zaledwie kilka metrów od bramy, kiedy psy zaczęły szczekać i warczeć. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Hej, psiaki… - wydusiła z siebie i zorientowała się, że musiała przygryźć sobie język, uciekając. – To tylko ja…

Warczenie tylko się nasilało, a psy rzucały się na bramę. Abby zdała sobie sprawę, że nie patrzą na nią. Przyspieszyła i spojrzała za siebie.

Nie zdążyła jej zobaczyć ani nawet krzyknąć. Tylko sąsiad, który wyszedł przed dom zaalarmowany szczekaniem psów, widział, jak w nocy jakieś dziwne stworzenie rozszarpuje coś tuż za jego bramą.



Jenn szła przez las, uspokojona przekonaniem, że kiedy nieznajoma wróci, zasygnalizują jej to lśniące bańki. Padła na ziemię i skuliła się pod drzewem na widok bijącego z oddali światła. Ale było białe i nieruchome, więc zdecydowała się jednak do niego podejść.

Podniosła z mchu latarkę i rozejrzała się. Las w żadnym miejscu niczym się nie wyróżniał, a szła tam z zasłoniętymi oczami. Nie miała pojęcia jak trafić do domu. Ruszyła prosto przed siebie. 

Odskoczyła, kiedy w świetle latarki zobaczyła czarne, nieznacznie unoszące się futro. Chciała obejść zwierzę, ale jego łeb podniósł się i rozpoznała Hasy’ego. Upadła na kolana przy brzuchu psa i przytuliła się do niego. Zmartwiła się, że wyszedł, ale była pewna, że on będzie umiał wrócić do domu. Wyprostowała się i pstryknęła palcami, ale pies uniósł tylko głowę.

- Musimy iść do domu – pokazała do psa, który ani nie widział, ani nie rozumiał znaków.

Pies ani drgnął. Jenn westchnęła i spróbowała pomóc mu wstać, ale on tylko szarpnął się i opadł na ziemię. Zrezygnowana dziewczynka opadła na jego brzuch i wtuliła się w futro. Zgasiła latarkę. Wiedziała, że sama nie wróci do domu i nie mogła go zostawić.

Ktoś na pewno nas znajdzie, pomyślała. Znajdzie i nam pomoże…





Lubię zakończenia otwarte... A Wy? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz