czwartek, 19 stycznia 2017

Głos Bubble Fairy - Część 1

Cześć, dzieciaki! Lepiej późno niż później... Dzisiaj na tapecie tekst luźno inspirowany pewną cudowną piosenką i genialnym teledyskiem do niej i nawiązujący do creepypast. Bo mogę. Enjoy ^^



Abby leżała na kanapie i ze znudzeniem przesuwała palcem po ekranie smartphone’a. Wolną ręką wrzucała sobie do ust popcorn z miski trzymanej na brzuchu. W telewizji leciał jakiś film, w którym samochody rozbijały się po mieście w majestatycznych wybuchach, ale dziewczyna nie zwracała na niego najmniejszej uwagi.

Nie podniosła nawet wzroku, kiedy ciche kroki obwieściły, że ktoś się do niej zbliża. Drobna ręka złapała ją za ramię. Podskoczyła, podrywając głowę.

- Jenn… - mruknęła, patrząc na siostrę. – To tylko ty…

- Pójdę na dwór – wymigała dziewczynka.

Abby pokiwała głową bez większego zainteresowania. Jenn wybiegła z pokoju, a ona osunęła się na poduszki. Zamknęła oczy i zaśmiała się.

- Rany… - westchnęła, odblokowując telefon. - Muszę przestać czytać te głupoty w Internecie, bo już mi odbija…

Mimo to kliknęła w kolejny tytuł na ciemnym tle. Jeszcze jedna historia na pewno jej nie zaszkodzi.



Jenn kręciła się jakiś czas po podwórku, bawiąc się z psem i przedzierając się przez dawno nie koszoną trawę. W końcu zatrzymała się przed starą, drewnianą furtką, chyboczącą się w zawiasach. Z dziecięcym namysłem wpatrywała się w poczerniałe deski pokryte zielonym nalotem, aż przewrócił ją rozbawiony owczarek. Wstała, podpierając się na grzbiecie psa.

Wyjrzała przez płot. Po drugiej stronie, za wąskim pasem pola, rozciągał się las. Jenn odwróciła się w stronę domu i przygryzła wargę. Zdjęła haczyk powstrzymujący furtkę przed samoczynnym otwieraniem się, pchnęła wilgotne drewno i z trudem otworzyła ją do połowy. Zawahała się jeszcze przez chwilę. Pies próbował przepchnąć się obok niej, ale pstryknęła palcami, a zwierzę od razu usiadło.

Dziewczynka usiłowała szerzej otworzyć przejście, ale blokowały je narastające przez lata zarośla. Przecisnęła się więc przez powstałą szczelinę i zamknęła za sobą furtkę. Spróbowała nawet założyć z powrotem haczyk, ale od zewnątrz już do niego nie sięgała.

Obejrzała się jeszcze i zamigała do popiskującego za furtką psa.

- Zaraz wrócę.

Odwróciła się i zaczęła zwiedzać las. Dla Jenn - to było coś. Była tam całkiem sama, bez rodziców, ani nawet Abby. Wiedziała, że robi coś, czego jej nie wolno, ale myślała, że jeżeli szybko wróci, nikt nawet nie zauważy. Nudziła się w ogrodzie, nie wiedziała, czemu nie powinna wychodzić i była przekonana, że nie spędzi poza nim zbyt dużo czasu.

Znajdowała patyki, o wiele lepiej nadające się na różdżkę niż te, które można było wydobyć z metrowej trawy w ogrodzie. Ganiała motyle o wiele piękniejsze niż te, które latały wokół jej domu. Mech był o wiele przyjemniejszy w dotyku niż sztywne źdźbła trawy. No i widziała sarnę! Na podwórku nigdy nie widziała sarny…

Kiedy zaczęło się robić ciemno, przypomniała sobie, że miała szybko wrócić, więc odwróciła się, żeby pójść w stronę domu. Jednak zatrzymała się, zanim wykonała pierwszy krok. Nie miała pewności, czy wybrała właściwy kierunek. Rozejrzała się. Podskoczyła, kiedy tuż nad nią ptak zerwał się z gałęzi, zrzucając na nią korę i suche liście. Gwałtownie obróciła głowę i na widok jego ciemnego kształtu rzuciła się do ucieczki. Nie zastanawiała się dokąd biegnie, chciała tylko znaleźć się gdzieś, gdzie nie będzie tak ciemno i gdzie nie będzie powyginanych ostrych gałęzi drzew, chłoszczących ją po twarzy i ramionach. 

Biegła, dysząc i oglądając się ciągle za siebie. Wilgotny zapach lasu kojarzył jej się z czymś obrzydliwym i zgniłym, a ptaki zrywające się nagle z gałęzi wyciskały z jej gardła zduszone, ciche krzyki.

Kręciła się w kółko, na przemian biegnąc w stronę przejaśnień między drzewami i uciekając przed ich ciemnymi kształtami. W końcu potknęła się o coś i przetoczyła po połamanych gałęziach, zdzierając kolana i dłonie. Uderzyła o wystającą z ziemi pozostałość po przewalonym drzewie i owinęła się wokół niej jak szmaciana lalka. Podniosła się i zaczęła rozmazywać rękami łzy, płynące po brudnych policzkach. Dźwięki wydobywające się z jej ust kojarzyłby się prędzej z dyszeniem rannego zwierzęcia niż z płaczem dziecka.

Siedziała między drzewami szlochając i nie wiedziała czy bardziej boi się zostać, czy szukać drogi do domu. Wreszcie wstała i ruszyła przed siebie, rozglądając się co krok.



Abby poderwała głowę, kiedy dźwięk powiadomienia wyrwał ją ze snu. Nacisnęła przycisk na telefonie leżącym tuż obok jej ramienia i odczytała komunikat. Uśmiechnęła się, rozbawiona i opadła twarzą na poduszkę. Zaraz jednak usiadła i zamrugała. Było kompletnie ciemno. Sprawdziła godzinę na wyświetlaczu, wstała i przeciągnęła się.

W ciemności dotarła do włącznika światła przyświecając sobie telefonem. Weszła na piętro i zajrzała do sypialni siostry. Kiedy nie zastała jej ani w pokoju, ani nigdzie indziej w całym domu, poczuła jak krew przyspiesza w jej żyłach. 

Wyszła przed dom i rozejrzała się w nieprzeniknionej ciemności. Wilczur biegał w kółko po placu. 

- Jenn! – wyrwało się Abby, chociaż wiedziała, że siostra jej nie usłyszy. – Cholera… Rodzice mnie zabiją jak się dowiedzą, że nie ściągnęłam jej do domu wieczorem…

Pobiegła do kuchni i wyjęła z szuflady latarkę. 

Wyszła na dwór i przeszukała całe podwórko, metr po metrze.

- Nie ma jej – szepnęła. – Niemożliwe.

Zastygła na kilka chwil w bezruchu, a potem rzuciła się do bramy, ale ta była zamknięta na ciężką zasuwę, tak jak ją zostawili rodzice. Nie było możliwe, żeby Jenn ruszyła taki ciężki kawał żelastwa. Furtka od drugiej drogi pozostawała zamknięta na głucho, odkąd się przeprowadzili…

Abby pokręciła głową.

Biegła wzdłuż ogrodzenia, snąc dłońmi po zimnej siatce. Pamiętała, że gdzieś pośród tych zarośli była stara, drewniana furtka. Tamtędy musiała wyjść. Niech no dorwę gówniarę, myślała. 

Kiedy trafiła w końcu na mokre od rosy, pokryte zieloną mazią drzwiczki, odskoczyła zaskoczona, ale zaraz odetchnęła i pchnęła je ze wstrętem. Spojrzała w ciemność i przełknęła ślinę. Nie chciała tam iść, ale musiała.

Zrobiła dwa kroki w stronę lasu i cofnęła się. Zamknęła furtkę i pobiegła do domu. Wróciła ze smyczą i obrożą dla psa. 

- Chodź, Hasy, musimy ją znaleźć.

Była przekonana, że rodzice ją zabiją, jeżeli nie przyprowadzi małej…

Wzięła głęboki wdech i przeszła przez furtkę. Zostawiła ją tak jak ją zastała – ze zdjętym haczykiem. Żeby Jenn mogła wejść.

Ścisnęła smycz idąc przez pole. Tak naprawdę Hasy nie potrzebował smyczy. Wzięła ją, żeby mieć pewność, że jest ktoś obok niej.



Kiedy zobaczyła ciemną sylwetkę wśród drzew, Jenn zatrzymała się i wstrzymała oddech. Gdyby mogła, usłyszałaby chichot, a potem nawoływanie łagodnego, kobiecego głosu i pobiegłaby w stronę postaci. Ale stała tylko nieruchomo z nadzieją, że nieznajomy jej nie dostrzeże, chociaż jeszcze przed chwilą najbardziej na świecie chciała spotkać drugiego człowieka.

Straszny cień w oddali zdawał się stać nieruchomo, ale w którymś momencie podniósł jedną rękę i po chwili, jedna po drugiej, zaczęły pojawiać się wokół niej kolorowe, świecące bańki. Robiło się ich coraz więcej a bijące od nich światło, rozjaśniało całą postać. Wtedy Jenn była w stanie zobaczyć, że zbliża się do niej kobieta w lekkiej, falbaniastej sukience i z burzą potarganych loków. Im bliżej była, tym więcej kolorów widziała Jenn. Bańki stawały się coraz większe i jaśniejsze. W ich blasku dziewczynka dostrzegała, że zarówno sukienka jak i włosy nieznajomej mają wiele różnych barw, a wszystkie kolory nabierały intensywności.

Jenn aż zakręciło się w głowie, kiedy zdała sobie sprawę, że zjawa stoi tuż przy niej i coś mówi. Dziewczynka natychmiast pokazała, że jej nie słyszy, ale chociaż usta nieznajomej przestały się poruszać, raczej jej nie rozumiała. Jenn zaczęła machać rękami i zasłaniać uszy. W końcu kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową.

Jest bardzo ładna, pomyślała Jenn. Zauważyła też, że w dłoni trzyma kolorową buteleczkę z bańkami mydlanymi. Uśmiechnęła się na ich widok i spojrzała pytająco najpierw na świecące kule, a potem na nieznajomą. Ta podała jej flakonik i pokiwała głową, kiedy Jenn zaczęła go odkręcać. Dziewczynka przerwała, ale, zachęcona uśmiechem właścicielki, otworzyła go w końcu i dmuchnęła w druciane kółeczko. Mydlana błona wydęła się i utworzyła bańkę, która rozbłysnęła błękitnym światłem, kiedy tylko oddzieliła się od drucika. Jenn uśmiechnęła się i dmuchnęła jeszcze raz, żeby zobaczyć jak kolejne lśniące kule tańczą w powietrzu.

Po chwili kobieta złapała ją za rękę i ruszyła przez las. Dziewczynka nie protestowała i szła za nią grzecznie, aż ta dziwna osoba zatrzymała się i zaczęła jej coś tłumaczyć. Mowiła, jednocześnie na przemian zasłaniając sobie oczy i pokazując na kolorową chustkę, przewiązaną na nadgarstku. W końcu pokazała na Jenn i odwiązała materiał ze swojej ręki. Zasłoniła nim oczy swojej małej towarzyszki i poprowadziła ją jeszcze kawałek.

Jenn, nie widząc nawet ciemnych zarysów drzew, była całkowicie zdana na nieznajomą. Serce znowu zabiło jej nierówno, kiedy straciła widoczność, ale nie broniła się przed zasłonięciem oczu. Wystarczyły jej chłodne, smukłe palce oplecione wokół jej dłoni, powstrzymujące ją przed upadkiem, gdy potykała się o korzenie.

Kiedy znowu się zatrzymały, kobieta zdjęła Jenn prowizoryczną opaskę i przed oczami dziewczynki rozciągnął się niesamowity obraz. Najpierw zobaczyła światło. Oślepiło ją na chwilę, ale zaraz ukazała się jej grupa dzieciaków, skacząca po rozstawionych na leśnym mchu łóżkach, grająca w gry na potężnych drewnianych stołach albo biegająca między drzewami. Wszystko to przy świetle kolorowych baniek mydlanych unoszących się wokoło. Niektóre nawet niosły dzieci w powietrzu.

Jedno ze skaczących po łóżku dzieci krzyknęło coś i nagle spora część hałastry rzuciła się w stronę przybyłych. Jenn chciała się cofnąć, ale wpadła na stojącą za sobą przewodniczkę. Odskoczyła na chwilę przed tym, zanim dzieci otoczyły kobietę. Schowała się za drzewem i przyglądała się, jak gadają do niej jedno przez drugie. Mogło być ich trzydzieścioro albo nawet więcej. Były w różnym wieku, ale raczej nie starsze niż dziesięć lat. Ubrane w brudne, postrzępione ubrania i trochę zbyt chude, sprawiały upiorne wrażenie. Jenn chciała, żeby sobie poszły. Mogłaby wtedy spędzić chwilę z tą śliczną, czarującą osobą. Tymczasem ona cierpliwie słuchała gadania dzieciaków, uśmiechała się i odpowiadała im.

Kiedy wreszcie jedna z dziewczynek zauważyła nowego przybysza, zaraz wszyscy zwrócili na nią uwagę. Jenn poczuła na sobie spojrzenie ich błyszczących oczu, widziała jak poruszają się usta kobiety, a dzieci odwracają głowy, żeby patrzeć na nią, kiedy mówi. Gdy zamilkła, Jenn zaraz otoczyło kilkoro nowych kolegów i koleżanek i pociągnęli ją w głąb tego dziwnego miejsca.



Na każde trzaśnięcie patyków i chrzęst kamieni pod nogami, Abby odwracała się w panice, świecąc wokół latarką. Uspokajała się, kiedy nieruchomiała i słyszała tylko rytmiczne cykanie świerszczy. Pies truchtający obok niej dodawały jej nikłej otuchy.

Zatrzymała się, żeby upewnić się, że dalej wie którędy do domu. Odwróciła się i odskoczyła, widząc cień powyginanych gałęzi. Wpadła na drzewo i przewróciła się w wilgotną ściółkę. Ręce jej drżały, kiedy oparła je na mchu, żeby wstać.

Nie mogła uwierzyć, że jej mała siostrzyczka gdzieś tam była. Bez psiego towarzystwa, w kompletnej ciemności i ciszy. Wzdrygnęła się na to wyobrażenie. Nie myślała o niej nigdy zbyt wiele, siostra po prostu była. Jaka była głupia, że pozwoliła Jenn iść, nawet nie zastanawiała się, co robi, zanim zasnęła… 

Przedzierała się przez chaszcze. Co chwila musiała się schylać, żeby odplątać smycz Hasy’ego. Za każdym razem, spodziewała się, że kiedy się wyprostuje, zobaczy przed sobą postać z jakiejś krążącej po Internecie historii. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy musiała na moment położyć latarkę obok psich łap. Tak bardzo nie chciała się z nią rozstawać.

Wydostała się z największej gęstwiny, ale zaczynała już tracić orientację. Przez chwilę wydawało jej się, że daleko, między drzewami widzi światło. Pokręciła tylko głową i szła dalej. Zaraz jednak znowu zobaczyła wyraźny okrąg żółtozielonego światła. Znieruchomiała. Wyłączyła latarkę drżącymi palcami i starała się nawet nie oddychać. Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej, kiedy zdała sobie sprawę, że słyszy dyszenie Hasy’ego i nijak nie może go uciszyć. Schowała się za drzewem i pociągnęła psa za sobą. Obserwowała wynurzające się z ciemności świecące kule.

- Bańki mydlane… - wyszeptała, kiedy jedna z nich rozbiła się o gałąź. Hasy zaszczekał.

Światło rozprysło się i zniknęło, jakby było zamknięte wewnątrz bańki.

Abby bardzo nie chciała, ale przełamała się i ruszyła za nimi. Dzieciak na pewno poszedłby za czymś kolorowym i świecącym w ciemnym, nieprzyjaznym lesie.

Pies poszczekiwał co chwilę, coraz częściej.

Bańki pękały na gałęziach. Nigdzie nie prowadziły. Dziewczyna się zatrzymała. Świecące kule płynęły nieprzerwanym, choć rzadkim strumieniem. Odwróciła się i zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Im dłużej biegła, tym baniek było więcej.

Hasy szczekał. Zaczął szarpać smycz, sam raczej nie wiedział gdzie chce biec.

- Przestań! – krzyknęła Abby, spoglądając na psa.

Kiedy podniosła wzrok, jej oczy spotkały się z jej własnym odbiciem w jaskrawożółtej bańce. Wrzasnęła i machnęła ręką, przebijając bańkę.

W mózg wwiercił jej się pełen furii wrzask.




Dziękuję za uwagę, udawajmy, że ciągle jest czwartek ;)

1 komentarz:

  1. Witam.
    Blog został zgłoszony do katalogu na Rejestrze blogów, jednak zanim zostanie on dodany prosiłabym o poprawienie linku do Rejestru.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń