czwartek, 20 października 2016

Lizaki o smaku nikotyny - Część 4

Heej... Nie śpię za dużo ostatnio, wiecie? Sen jest fajny, polecam ^^" O, patrzcie, słowa jakieś tam dalej są... Można czytać...



- Kto by pomyślał, że ci idioci narobią takiego zamieszania – mruknął Kazik, kiedy jeszcze przed południem staliśmy pod szkołą i patrzyliśmy na uwijających się strażaków.

- Ja tam nie narzekam – zaśmiał się Andy. – Odesłali nas w diabły, a jak dobrze pójdzie, to do końca tygodnia buda będzie zamknięta.

- Co się właściwie stało? – zapytała Kri.

- Ktoś zostawił jakieś dziadostwo w sali od chemii, okna zamknięte, drzwi zamknięte, a to się jara – tłumaczył Andy, a morda mu się cieszyła. – Ja nie wiem jak mogli nie zauważyć, chyba, że to specjalnie. Grunt, że jak kogoś po coś tam wysłali, to jak otworzył drzwi, a tam się już hajcowało chyba ze dwie godziny, to wylało się to całe gówno na szkołę…

Ta… Andy zawsze umiał się zakręcić i dowiedzieć czego trzeba.

- Myślisz, że ten tydzień mamy już wolny? – rzuciłem bez entuzjazmu.

Wzruszył ramionami.

- Pewnie tak, jeżeli klasa się spaliła, to teraz muszą się złapać jakieś inspektoraty i sprawdzić, czy się ta stodoła nie rozwali…

- Super – rzuciła Hanka, nadchodząca od strony szkoły. – Wiecie, kto był tym szczęśliwcem, który nawdychał się tego gówna?

- No kto?

- Zgadnijcie – wyszczerzyła się.

- Hanuś… - fuknąłem niecierpliwie.

- Spójrz na karetkę – odpowiedziała, łapiąc mnie za ramię i wskazując na rozklekotany, biały karawan.

W otwartych drzwiach pojazdu siedział Mateusz, opuszczone ramiona miał przykryte kocem i zdawkowo opowiadał na pytania sanitariusza.

Ten to miał szczęście, kurde.

- Laska, która była z nim, zemdlała, więc zabrali ją do szpitala, a jego maglują już z pół godziny… - wyjaśniła.

- Co za żenada… - mruknąłem tylko, odwracając wzrok.

- No, daj spokój – Hanka przewróciła oczami, odsuwając się ode mnie. – Nie wiemy nawet co to za syf. Z resztą widzisz, że go to w ogóle nie obchodzi…

Spojrzałem więc jeszcze raz. Pustym spojrzeniem jeździł szybko po wszystkim i wszystkich, ale unikał patrzenia im w oczy.

- Dla mnie wygląda raczej na znerwicowanego – sprostowałem znudzony.

Hanka spojrzała na mnie dziwnie.

- Pełnoletni już jest, nie?

- Chyba tak…

Bez słowa ruszyła w stronę szkoły, podeszła do karetki, zagadała najpierw do Matiego, potem do jakiejś nauczycielki i ze śmiechem odpowiedziała sanitariuszowi, kiedy się do niej odezwał. Uniosłem brwi, zaintrygowany. Po ustach Mateusza błądził cień uśmiechu, kiedy obserwował Hankę, która nagle zagarnęła całe zainteresowanie zbiegowiska. Zrzucił okrywający go koc i odłożył obok. Wszedł dziewczynie w słowo, dyro coś dopowiedział, a Mati szybko wstał, szerzej otwierając oczy i rzucił coś w odpowiedzi. Hanka złapała go za nadgarstek i z dobrze mi znanym uśmiechem, zapewniając niechybnie zebranych, że wszystko będzie dobrze, wskazała na naszą grupkę. Aż się wzdrygnąłem, kiedy Mati rzucił na nas szybko okiem. Zatrzymali ich jeszcze, żeby pacjent podpisał jakiś kwitek i odprowadzili wzrokiem kawałek.

Hanka przywlekła Matiego za rękę prosto do nas, pchając się łokciami przez zbitą gromadkę gapiów. Puściła go i przysiadła na murku.

- Rany, jakie to upierdliwe – jęknęła. Zaczęła grzebać w paragonach zgromadzonych w plecaku i w końcu wyciągnęła papierosy. – Jak mówi, że nic mu nie jest, to nic mu nie jest, do diabła. Nie mogłeś wcześniej powiedzieć im, że jesteś pełnoletni i mogą Ci nagwizdać?

- Powiedziałem, że wszystko w porządku – wzruszył ramionami, rzucając mi nieobecne spojrzenie. – Ale próbowali mnie namówić na wizytę w szpitalu.

- Co się tak dałeś, chłopie? – rzucił ze śmiechem Andy. – Było powiedzieć „dawajcie papierek i spierdalam do domu”. 

- Trochę pokaszlał, ale to nic dziwnego, to gówno całą szkołę zadymiło – warczała dalej dziewczyna. – Paula zemdlała, bo ma astmę i mało się tam nie udusiła… Chcieli, żeby zadzwonił po rodziców, ale jak im powiedziałam, że zostanie z nami i w razie czego wezwiemy pogotowie, to się w końcu odczepili. Wiem, że muszą udawać, że się o nas troszczą, ale litości, ile można…

Przewróciła oczami, znękana. A ja zacząłem się zastanawiać jak zareagował Mati, kiedy jego koleżanka z klasy omdlewała, dusząc się na szkolnym korytarzu w kłębach dymu, chuj wie jakiego pochodzenia, lecących z sali chemicznej…

- Naucz się ich spławiać, chłopaku – dodała jeszcze Hanka, zaciągając się papierosem.

- Teraz zauważyłaś, że ten frajer nie ma za grosz asertywności – zaśmiałem się kpiąco i potargałem mu włosy. Pstryknąłem go jeszcze w ucho i sięgnąłem po fajki Hanki, leżące obok niej. – Głupek.

- Dobra, nie ma co się roztkliwiać nad salą numer jedenaście – rzucił Kazik, podnosząc się i otrzepując plecak cały w jakimś jesiennym suszu, walającym się masowo po chodnikach. – Idziemy?

- Pewnie. Idziesz? – zapytałem Mateusza, kiedy wszyscy ruszyli, a on stał jak ciele i gapił się przed siebie niedefiniowalnie. Przeniósł to spojrzenie na mnie i lekko przekrzywił głowę.

- Dokąd?

- Do mnie – odparłem. – Uczcimy pamięć sali chemicznej zimnym piwem i świętym spokojem.

- Mhm… – mruknął i ruszył się z miejsca.

- A ten buc gdzie znowu? – zapytał Kazik, rozglądając się.

- Grzesiek przyjdzie później – odpowiedziała Kri. – Powiedział, że musi wpaść do domu...

Zawsze jak nie było lekcji, albo nas na lekcjach nie było, to kończyliśmy u mnie, bo starzy ciągle w robocie. Po drodze kupiliśmy piwo, ale Mateusz się wykręcał, że on nie pije. Okej, łaski bez, więcej dla nas.

Dobiliśmy do mojego zdezelowanego bloku, otworzyłem łokciem drzwi, bo domofon służył za ozdobę chyba od czasów wojny.

Hanka szła przodem, więc wpuściła pana Zdzisia do domu - był tak pijany, że nie mógł kluczem do zamka trafić, biedaczek. Tak poza tym swój chłop.

Wszedłem pierwszy, ojca nie ma, matki nie ma… Otworzyłem szerzej drzwi i wielkopańskim gestem zaprosiłem hałastrę do mieszkania.

Rozsiedliśmy się w moim pokoju. Hanka z Andym gadali jak najęci. Kazik siedział i dorzucał coś czasem do rozmowy. Grześka jeszcze nie było, a Kri cicho sączyła piwo i uśmiechała się czasem lekko. Mateusz wodził powoli wzrokiem po pomieszczeniu i obracał w ręku butelkę coli. Patrzyłem na pieniący się ciemny napój, aż w końcu nie wytrzymałem i wyrwałem mu go z ręki. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariata, Mati bez pośpiechu przeniósł na mnie jakby znudzone spojrzenie, a ja odstawiłem flaszkę na biurko.

- No czego?! – fuknąłem. – Nie mogę patrzeć jak rozgazowuje to gówno! Potem się tego napije, ohyda…

Patrzyli na mnie w milczeniu, aż Kri wydała z siebie ciche, zduszone parsknięcie. Wyśmiali mnie wtedy zgodnie, z wyłączeniem Matiego, który gapił się na mnie dalej z przekrzywioną głową.

- Kubuś ma swoje natręctwa – wyjaśniła Hanka, ciągle chichocząc.

- Pieprz się – odwarknąłem.

Przywaliła mi lekko pięścią w udo i zaczęła mówić o moich dziwactwach. Dyskrecja na poziomie tablicy ogłoszeń, kurwa mać. Zaczęliśmy sobie wzajemnie wytykać różne śmieszne drobiazgi i zaraz reszta zebranych się przyłączyła. Jak Grzesiek przyszedł, dopadło i jego, ale szybko przeszło na Matiego, który próbował się nieudolnie bronić. Koniec końców wywaliłem ich dopiero po szesnastej, żeby się przypadkiem z matką na schodach nie minęli. Coś za nimi nie przepada kobieta.

Zatrzasnąłem za nimi drzwi i wróciłem do pokoju.

Trzeba sprawdzić czy szkoła oferuje nam wolne do poniedziałku, pomyślałem, siadając przed sklejonym taśmą izolacyjną laptopem.



Przeczytali? To fajnie. Ciekawe ile jeszcze będzie fragmentów "Lizaków"... *zieeew*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz