czwartek, 17 listopada 2016

Co widziała Annie

Hej hej... Jako, że jestem nieogarniętą sierotą życiową z tendencją do rzucania zaczętych rzeczy z braku motywacji/weny/chęci życia/czasu/przekonania o wartości tych rzeczy/czegokolwiek co jest dobrą wymówką, więc chciałam rzucić ten kawałek Internetu na straty, ale postanowiłam jebać wszystko i robić swoje. Tak, więc w ramach zadośćuczynienia za brak czegokolwiek tydzień temu, wrzucam potężny kawał tekstu... Enjoy! 


Na szerokiej, kamiennej balustradzie ciężkiego, renesansowego mostu siedzi dziewczynka w białej koszuli nocnej. Jest blada, a jej blond włosy wiszą wypłowiałymi strąkami wokół chudej twarzy. Spogląda w dół na brudną promenadę, rozciągającą się pod mostem aż do jego pierwszego filaru. Przy deptaku po horyzont rozstawione są nieduże, podniszczone sklepiki i stoiska, oferujące przechodniom tani i niezbyt różnorodny asortyment, w mimo wszystko dobrej jakości.

Wśród tych straganów przy moście, zaraz za ruiną dawno zamkniętej kwiaciarni, stoi mała, zmarnowana piekarnia, z której unosi się rozkoszny zapach piekących się ciastek. W środku, za dużym oknem prócz szerokiej lady i gablotek z ciastkami i pieczywem mieszczą się trzy obdrapane z farby kawiarniane stoliczki, najwyraźniej rzadko używane. Za ladą krząta się stara kobieta, mrucząc coś smutno i zgorzkniale, najpewniej do siebie.

Mimo późnego popołudnia nad kanałem nie ma zbyt wielkiego ruchu. Dziewczynka od razu zauważa więc siwego dziadka kuśtykającego nieśpiesznie w stronę mostu. Mężczyzna rozgląda się ze specyficzną melancholią, charakterystyczną dla ludzi, który wrócili do miejsca pochodzącego bardziej już ze wspomnień niż ze świata rzeczywistego. Staruszek opiera się ciężko na drewnianej lasce i nagle zatrzymuje się przed tą małą piekarnią z wyrazem zdumienia w oczach. Zdumienie to szybko przeradza się w jakiś trudny do określenia ból i ogromną wręcz tęsknotę. Kobieta w lokalu odwraca się, ale nie zauważa obserwującego ją przechodnia, zajęta porządkami nie dostrzega szargających nim emocji, które nawet z daleka przykuwają uwagę dziewczynki na moście.

Być może kochał ją kiedyś, myśli dziewczynka z przejęciem, widząc jak stary człowiek cofa się o krok, przyciskając dłoń do ust ze wzruszenia. Gdy ona, tak jak dzisiaj pracowała w piekarni, a on gdzieś blisko, może nawet był kwiaciarzem w tej małej budce obok…


***


Chłopiec biegł świeżo wybrukowanym bulwarem nad kanałem. Spieszył się, bo niedawno dostał pracę, która dla jego dwunastoletniego umysłu była spełnieniem najskrytszych marzeń. Od kilku dni pomagał staremu kwiaciarzowi w pracy. Nie była to rzecz jasna praca w ścisłym tego słowa znaczeniu, a drobna pomoc za kilka monet na zwykłe dziecięce wydatki.

Zatrzymał się przed małą, brązową budką i już wyciągał rękę do błyszczącej klamki, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich łysiejący, wielki jak góra, podstarzały mężczyzna z koszem świeżo ściętych tulipanów. Na widok chłopca zaśmiał się cicho.

- Spóźniłeś się, mój drogi – powiedział ciepło, ustawiając kosz przed kwiaciarnią. – Zapamiętaj sobie, że jeśli chcesz, by pracodawca darzył cię szacunkiem, musisz zawsze zjawiać się niedługo przed nim, by wiedział, że zależy ci na pracy, lecz nie jest ci potrzebna histerycznie.

Wszedł do środka budyneczku i podał chłopcu kolejny kosz.

- A jak właśnie jest, panie Alson? – wysapał, ustawiając podawane przez kwiaciarza kosze.

- Wtedy również, lub może nawet bardziej – uśmiechnął się enigmatycznie mężczyzna.

Chłopiec przechylił głowę zdziwiony, ale zaraz wzruszył ramionami i zabrał się za noszenie kwiatów.

Prawda jest taka, że przydatny był tylko przy rozstawianiu i zbieraniu stoiska, a przez cały dzień siedział tylko na stołku przy ladzie i słuchał jak stary kwiaciarz opowiada mu o roślinach albo gadał jak najęty o swoich odkryciach i małych przygodach. Czasem jeszcze biegał do piekarni obok po słodkie bułki, kiedy jego pracodawca kładł przed nim dwie lub trzy błyszczące monety i mówił, puszczając oko:

- Wybierz coś dobrego dla siebie i starego człowieka, Henry.

Tamtego dnia nie został jednak wysłany do piekarni. Wystawiał akurat kosze przed kwiaciarnie, kiedy za szybą sąsiedniego lokalu dostrzegł dziewczynkę, kręcącą się za ladą razem z wąsatym piekarzem. Czarne włosy miała splecione w dwa warkocze i schludnie zawiązane na dwie błękitne wstążeczki, pod kolor prostej sukienki.

- O, panienka Pati wyzdrowiała - ucieszył się kwiaciarz, wychodząc przed sklep. – Fantastycznie, wreszcie jej ojciec przestanie się zamartwiać.

Wrócił do chłodnego, intensywnie pachnącego wnętrza sklepu i usiadł za ladą, otwierając książkę.

Henry też wrócił na swoje miejsce na stołku i sięgnął po tomik, który pan Alson wypożyczył dla niego z biblioteki. Nie czytał jednak, tylko spoglądał ukradkiem w okno, chcąc przyjrzeć się nieznanej dziewczynce. Szybko wbił wzrok w książkę, kiedy uchwycił roześmiane spojrzenie jej orzechowych oczu.

Stary kwiaciarz rzucił krótkie spojrzenie na chłopca, pokręcił głową z lekkim uśmiechem i przerzucił stronę w książce. Mężczyzna ten świetnie rozumiał zachowanie swojego pracownika, więc już następnego dnia wysłał Henry’ego do piekarni. 

- Niemożliwe… – wyjąkał w pierwszym odruchu chłopak, ale zaraz zaczerwienił się cały i sięgnął po monety leżące na ladzie. – Przepraszam, już idę… - bąknął i powlókł się niechętnie do sąsiedniego sklepu.

Zatrzymał się jeszcze na kilka kroków przed czyściutką szybą piekarni i patrzył chwilę na ciastka rozłożone w gablotkach. W wąskich drzwiach zaplecza mignął mu czarny warkoczyk, zawiązany wstążką. Westchnął i wszedł przez otwarte na oścież przeszklone drzwi.

- Dzień dobry – wymruczał.

Dziewczynka szybko wychyliła się do niego z zaplecza.

- Dzień dobry! – zawołała tak, jakby szczerze cieszyła się z jego przybycia.

- O, witaj, Henry – zawtórował jej ojciec, podchodząc do lady. – Poznałeś moją córkę, Pati?

- M-m… - mruknął przecząco.

- Cześć – rzuciła jeszcze raz wesoło, pochylając się przez ladę i wyciągając do niego śniadą rączkę.

Uścisnął ją lekko.

- Coś pan taki markotny? – zrobiła smutną minę. – Jakby pan miał coś do mnie… Nie można tak, bo mi będzie przykro! – roześmiała się, ale obserwowała go uważnie.

Henry’emu zrobiło się głupio, że jego zachowanie mogłoby urazić tę śliczną panienkę. Uśmiechnął się niepewnie, a Pati kiwnęła głową z zadowoleniem.

- I o to chodzi! – ucieszyła się. – To co by pan chciał?

- Henry – skrzywił się.

- Hm? – zdziwiła się, przekrzywiając głowę.

- Jesteś chyba w moim wieku, to mów do mnie po imieniu – burknął w końcu, jakby urażony.

- To, Henry, co byś chciał? – zapytała od razu.

Uśmiechnął się, trochę zdziwiony.

- Co tylko dla mnie wybierzesz... – odpowiedział z żartobliwą dżentelmenerią, powodując radosny chichot dziewczyny.



Kiedy stary kwiaciarz zaczął podupadać na zdrowiu, dorywcza praca Henry’ego stała się zajęciem na pełny etat. Chłopak już od trzech lat pomagał panu Alsonowi w sklepie i obaj w końcu zdecydowali, że czas najwyższy, by fach ten stał się regularnym zawodem młodzieńca. Wysoki stołek w kącie zamieniono na wiklinowy fotel, w którym siedział teraz właściciel sklepu, podczas gdy młody chłopak urzędował za ladą i obsługiwał klientów.

Żaden z nich nie przyznawał, że tak jak kiedyś Henry, pan Alson siedział w kwiaciarni niepowodowany żadną koniecznością, lecz potrzebą przyjaźni, jaka nawiązała się między nimi.

- Och, racja… - rzucił nagle w roztargnieniu chłopak i zaczął grzebać pod blatem. – Pati dzisiaj ma urodziny.

W końcu wydobył spomiędzy ściętych liści i kolorowych ścinków papieru stary tom książki, którą Pati bardzo pragnęła mieć.

Kwiaciarz spojrzał na niego poważnie, lecz w jego oczach czaiło się ciepłe rozbawienie.

- Zetnij dla niej bratki – powiedział słabym już wówczas głosem.

- Naprawdę mogę? – zdziwił się Henry. – Dziękuję…

- Nie te – zamachał ręką kwiaciarz, kiedy chłopak sięgnął do fioletowych kwiatów. – Te różowe. Pięknie do niej pasują, nie sądzisz? Są rzadkie, delikatne i urocze…

- Tak… - mruknął zamyślony młodzieniec. Potrząsnął głową i spojrzał uważnie na Alsona. – Ale dlaczego bratki?

- Bratki to kwiaty sympatii – odparł jego pracodawca, przyglądając mu się z mieszanką podejrzliwości i prowokacji. - Pati jest twoją przyjaciółką, więc to idealny kwiat… 

- Mhm… - przytaknął nieufnie Henry. – A inne? – zapytał jakoś smutno, przesuwając palcami po kwiatach stojących obok roślin.

- Cóż, frezja na przykład jest symbolem szczęścia, jakie daje ci druga osoba, a czerwień, jak wiesz, jest kolorem miłości… - powiedział znacząco mężczyzna, patrząc na kwiat przysłonięty dłonią młodzieńca.

Chłopak rzucił okiem na czerwoną frezję pod swoimi palcami i szybko cofnął rękę, skonsternowany. Chwile później wybiegł do piekarni, wręczyć maleńki bukiecik wraz z wcześniej zaplanowanym prezentem, nieświadom, że róż ofiarowanych przezeń kwiatów, prócz przyjacielskich uczuć, wyraża nadzieję na coś więcej.



W dniu swoich osiemnastych urodzin Henry wyszedł z domu z poważnym postanowieniem wyznania uczuć swojej pierwszej i jedynej miłości. Wstał bardzo wcześnie, chcąc jeszcze przed pracą porozmawiać z panem Alsonem, który przez lata, prócz przełożonego i mentora, stał się też dla niego cennym przyjacielem. Jednak, gdy dotarł do sklepu, okazało się, że drzwi zamknięte były na głucho, a po panie Alsonie ani śladu.

Staruszek zawsze dawał mu pewność, co do podjętych decyzji, więc Henry’ego zaraz opuściła cała odwaga względem miłosnych wyznań. Stał dłuższą chwilę, spoglądając na drzwi kwiaciarni, ale po tym czasie ogarnął go lekki niepokój. Przyjaciel bowiem od dłuższego czasu był słaby i coraz bardziej tracił zdrowie. Chłopak więc, znając jego adres, postanowił udać się z wizytą.

Na miejscu zastał starego człowieka jeszcze w łóżku. Mimo zapewnień, że to jedynie lekkie osłabienie, został u niego do popołudnia. Było to z pewnością wielkie szczęście dla staruszka, bo w owym czasie dostał jakiegoś ataku, który bez pomocy z pewnością skończyłby się tragicznie.

Młodzieniec w tych okolicznościach całkiem zapomniał o swoich romantycznych planach i, opiekując się panem Alsonem, nawet nie pokazał się na promenadzie przez kilka następnych dni. W międzyczasie rzadko przebywał w domu i dopiero, gdy stan zdrowia mężczyzny się poprawił, chłopak odkrył, że na jego nazwisko przyszedł list Wojskowej Komendy Poborowej w związku z nadchodzącym nieoczekiwanie konfliktem zbrojnym, ogłaszający jego natychmiastowe wcielenie do wojska. Henry, nie mając wyboru, musiał natychmiast stawić się w wyznaczonym miejscu, przedtem wyjaśnił w liście wszystko Pati i nakazał matce, choć już też nie młodej kobiecie, zadbać o swojego wiekowego przyjaciela.

Nigdy nie dowiedział się, że w dzień przed śmiercią, pan Alson przepisał na niego swoją małą kwiaciarnię ani, że Pati, czekała na niego przez wiele lat, w nadziei, że, jak obiecał w liście, wróci i powie jej coś ważnego.

Dopiero na starość odważył się wrócić w swoje dawne strony, licząc gdzieś w głębi serca, że ona mignie mu na którejś ulicy, choć tak naprawdę w to nie wierzył. I choć sądził, że i piekarnia ze stoliczkami, i kwiaciarnia tuż obok już dawno zniknęły, to chciał zobaczyć jeszcze raz ten brukowany deptak pod wielkim, renesansowym mostem.


***


Dziewczynka siedzi na moście. Staruszek już gdzieś zniknął przejęty i zrozpaczony, lecz zarazem w jakiś sposób szczęśliwy. Po jej bladych policzkach płyną łzy i zachłystuje się powietrzem, łamiąc paznokcie o zimny, szorstki kamień balustrady. Niedbale wyciera twarz nadgarstkami, mocząc materiał koszuli. Pociąga nosem i dostrzega, że brzeg rękawa ubrudzony jest krwią. Szybko przeciąga palcami pod nosem i patrzy załzawionymi oczami na krew na swoich palcach. 

- Ach, cholera, dlaczego zawsze muszę się do tego doprowadzać, kiedy spoglądam w cudzą przeszłość… - mówi cicho, jakby z wyrzutem do samej siebie, próbując uspokoić swój oddech. – Ale przecież to mogło być całkiem inaczej, nie musi być tak, jak jest… 

Obejmuje się ciasno ramionami, wbijając przez ubranie paznokcie w bladą skórę na ramionach. Rzuca szybkie, pełne koszmarnego żalu spojrzenie na piekarnie. Ciągle jeszcze nie może przestać płakać.


***


- Patrz, widzisz tego pana? – powiedziała wychudła blondyneczka do małego chłopca, sprzedającego kwiaty na promenadzie. – Tam, zaraz za mostem… Idź do niego.

Chłopiec spojrzał w jej stronę i zamrugał zdziwiony. Potem kiwnął głową i ruszył w stronę kwiaciarni, naprzeciwko której stał niepewnie młody chłopak.

- Przepraszam – z wahaniem zagadał do nieznajomego chłopiec. – Skoro kwiaciarnia zamknięta, może kupi pan kwiatki ode mnie?

Chłopak spojrzał na dzieciaka odrobinę zaskoczony. Ale zaraz skupił wzrok na czerwieniących się płatkach w jego koszyczku.

- Frezja… - szepnął do siebie i uśmiechnął się do chłopca łagodnie. – Myślę, że tak, to dobry pomysł. Poproszę ten czerwony bukiecik…

Chłopak zapłacił za kwiaty, pożegnał się z małym sprzedawcą i ruszył w stronę piekarni zaraz obok.

- Cześć… Wyjdziesz do mnie na chwilę? – zawołał w drzwiach do dziewczyny za ladą.

Nie minęła minuta, a już była na zewnątrz, patrzyła na niego błyszczącymi oczami z piegowatej twarzyczki i czekała na jego słowa.

Blada dziewczynka w bieli, skryta za filarem uśmiechała się łagodnie, przytrzymując się kamiennej konstrukcji. Nie musiała już słuchać ich słów. Wiedziała jaka będzie odpowiedź.


***


- Annie! – woła chłopak, stojący na moście.

- Braciszku? – dziewczynka siedząca na kamiennej balustradzie odwraca się do niego przestraszona. Nieporadnie zakrywa twarz rękami.

- Nie powinnaś wychodzić ze szpitala – wypomina jej z irytacją, podchodząc bliżej. – Wiesz w jakim jesteś stanie, poza szpitalem nie jest bezpiecznie… Gdyby coś ci się stało, nikt nie umiałby ci pomóc…

- Przepraszam, Daniel… - mówi cicho i z poczuciem winy Annie, nie patrząc na niego. – Ja tylko chciałam dać komuś szczęście…

Na jej słowa chłopak szerzej otwiera oczy i podchodzi do niej szybko. Zmusza siostrę, by odwróciła się do niego i chwyta ją za nadgarstki.

- Weź ręce – mówi stanowczo.

Zrezygnowana dziewczynka opuszcza dłonie na kolana. Krew ciągle cieknie jej z nosa na poplamioną koszulę nocną. Jej brat nie okazuje zdziwienia, rzuca jej tylko pełne dezaprobaty spojrzenie i cofa się o krok.

- Dlaczego to zawsze tak wygląda, kiedy chcesz komuś dać szczęście? – warczy na dziewczynkę.

Ona nie odpowiada. Spogląda tylko z dół na promenadę. Daniel wędruje spojrzeniem za jej wzrokiem i wzrusza ramionami.

- Idziemy, musisz się umyć – rzuca łagodniej, łapiąc siostrę za rękę.

Przy promenadzie, obok kwiaciarni z kolorowym szyldem, zamkniętej przed momentem, staruszek pomaga żonie zamknąć śliczną, małą piekarnię. Uśmiechają się do siebie i wciąż są w sobie zakochani tak jak wtedy, gdy ofiarował jej bukiecik czerwonych frezji…



To mi się wydaje bardzo... hm... niedojrzałe, momentami niewiarygodne fabularnie i pełne wad, ale wydaje mi się, że ma jakiś fajny klimat, więc może komuś się spodoba ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz