Jestem sierotą życiową i robiłam komplikacje, ale wyjaśniłam (głównie samej sobie, z pewną pomocą) parę rzeczy i teraz powinnam powoli zmartwychwstać...
Tak więc... To jest moja mała, infantylna przypowieść. Powstała totalnie z wewnętrznej potrzeby, więc na Nobla mi nie zapracuje, ale i tak ją lubię... Enjoy!
Spoglądałem na szafę, na wysuniętą, pustą szufladkę z wymownym napisem. Szybko odwróciłem wzrok. Nie, nie pójdę, pomyślałem, desperacko przeglądając głupie obrazki w Internecie. Nie będę przepraszać!
Skrolowałem stronę, aż zorientowałem się, że nie czytam żadnych napisów i nawet nie za bardzo potrafię powiedzieć, co było na poprzednim zdjęciu. Rzuciłem szybkie spojrzenie na mem, na którym się zatrzymałem. Krzywo wycięta postać na jaskrawym tle i jakiś kretyński podpis. Nie zdzierżę. Odepchnąłem od siebie laptopa i uderzyłem czołem o biurko.
- Nie mogę… - jęknąłem, kręcąc głową, opartą obok komputera. – Ten debil…
Wstałem i zacząłem przechadzać się po pomieszczeniu, klnąc pod nosem. Zatrzymywałem się co chwilę i warczałem. Szlag mnie trafiał, kiedy widziałem tą przeklętą wystającą szufladkę. Drażniła mnie tak, że miałem ochotę ją zatrzasnąć. Odwróciłem się na pięcie.
Podszedłem do radia i z furią przerzucałem płyty, ale nie znalazłem nic satysfakcjonującego, nic odpowiednio mocnego. Wrzuciłem coś szybkiego i rytmicznego i przekręciłem pokrętło do oporu. Miałem ochotę ostro wpienić sąsiadów. Doskoczyłem do okna i szarpnąłem za klamkę. W pokoju było zdecydowanie za mało powietrza…
W końcu padłem na łóżko i przewracałem się z boku na bok. Nie miałem pojęcia co robić. Sięgnąłem po telefon i otworzyłem wiadomości. Pierwsza konwersacja z kim? No z kim, do diabła? Z tym kretynem oczywiście. Przeglądałem kontakty, ale nie miałem ochoty z nikim gadać. Rzuciłem telefonem w poduszkę.
Leżałem i gapiłem się w sufit. Nic mi się nie chciało…
… ale chętnie bym coś rozwalił. Uh.
Wstałem i krążyłem po pokoju. Przejechałem palcami po szufladce, ale odskoczyłem jak poparzony i przycisnąłem rękę do piersi. Nie, nie i nie, przemknęło mi przez myśl. Nie zamknę jej. Przynajmniej jeszcze nie.
- Łaaa! Nie mogę, no! – wrzasnąłem. Kręciłem się jeszcze chwilę, ale w końcu rzuciłem się w stronę drzwi. Muszę wyjść!
Z rozmachem otworzyłem drzwi i stanąłem naprzeciwko… Tego debila. Skąd? Gdzie? Jak i po kiego wała?
W pierwszym odruchu chciałem zatrzasnąć mu drzwi na twarzy, ale rzuciłem okiem na pustą przestrzeń w szufladce. Zatrzymałem się w połowie ruchu i powstrzymałem chęć rozpłakania się histerycznie. Spojrzałem na niego z ukosa.
- Czego? – warknąłem, opierając się o framugę. Ręką trzymałem drzwi, na wysokości jego twarzy, żeby móc je w każdej chwili zamknąć.
Dan uśmiechnął się kącikiem ust, a brwi zbiegły mu się jakoś żałośnie.
- Wpuścisz mnie? – zapytał.
Zastanawiałem się przez chwilę, ale z końcu opuściłem rękę i pozwoliłem mu przejść.
Stanął na środku pokoju, w kurtce i butach i gryzł wargę, patrząc wszędzie tylko nie na mnie.
- No co jest? – syknąłem, mimo, że słyszałem jak drewno szuflady ostrzegawczo trze o ścianki szafy. Zacisnąłem zęby.
Wziął głęboki wdech.
- Przepraszam – powiedział.
Drgnąłem, ale nie zrobiłem żadnego gestu, nic nie powiedziałem.
- Przepraszam, Kyle – powtórzył, niezrażony. - Cała ta sytuacja jest idiotyczna. Gadaliśmy głupoty i zrobiło się z tego takie bagno. Po prostu o tym zapomnijmy…
- Ty to zacząłeś… - fuknąłem, chociaż mógłbym je po prostu przyjąć, schować i przestać się martwić tą głupią szufladą…
- Zwykle ty zaczynasz – wypalił w końcu, zaciskając pięści. – I zawsze oczekujesz, że do ciebie przyjdę.
- Bo zawsze przychodzisz… - mruknąłem pod nosem, trochę urażony, że ujmuje to w ten sposób.
- Co z tego? – zapytał, cofając się dwa kroki z czujnym wyrazem twarzy.
- Wiesz, że łatwo mnie wkurzyć… - burknąłem, a po chwili palnąłem bez namysłu: – Więc to twoja wina...
Z rozchylonych ust Dana wydobyło się jedno, krótkie sapnięcie.
- Nieważne – rzucił po niepokojąco długiej przerwie. – Nie wiem, czego ja w ogóle oczekuję. Mam tego dosyć. Robisz awanturę z każdej pierdoły i to ja muszę za tobą chodzić, żebyś przypadkiem nie zamknął tej durnej szuflady... Nawet ja mam jakieś granice, zamykaj sobie co chcesz.
Kiedy ruszył do drzwi, usłyszałem trzaśnięcie. Odwróciłem się, ale ta mała szufladka dalej wystawała smętnie z mojej szafy. Spojrzałem na Dana i dostrzegłem słaby zarys wielkiego, ciemnego mebla za nim. Chwiało się w nim mnóstwo niezamkniętych szufladek. Niemal wszystkie z moim imieniem. I jedna, która się zamknęła.
- Przepraszam – szepnąłem, kiedy sięgnął do klamki. Zrobiło mi się słabo, nie mogłem oderwać wzroku od zatrzaśniętej szuflady. Przebiegłem wzrokiem po całej szafie. Tak dużo otwartych szuflad. Tak dużo rzeczy, za które…
- Przepraszam! – krzyknąłem, a on odwrócił się zaskoczony. – To wszystko moja wina! Nie tylko ta kretyńska kłótnia! Wszystko! Przepraszam, za wszystko tak strasznie przepraszam…
Usłyszałem parsknięcie.
- Nie płacz, idioto – zaśmiał się. Podszedł i potargał moje włosy.
Chciałem odepchnąć jego dłoń, ale moja uniesiona ręka zatrzymała się na wysokości twarzy. Potarłem niepewnie oczy i spojrzałem na swoje wilgotne palce. Popłakałem się, uświadomiłem sobie z zażenowaniem.
- Wybaczysz mi? – zapytał Dan.
Pokiwałem tylko głową, bo ciągle ściskało mnie w gardle i nie mogłem wykrztusić słowa. Schowałem niewielką, jasną kulę do szufladki, która zaraz zamknęła się bezgłośnie.
- Już dobrze – mówił, głaszcząc mnie po włosach, a kolejne szufladki w jego szafie wsuwały się na miejsca, łykając moje przeprosiny. Odwrócił się i spojrzał na mebel. – Widzisz też moją? – zdziwił się, ale szybko dostrzegł mebel stojący za mną. – Oh, to twoja? Ma strasznie mało szuflad…
- B-bo ty mi nigdy nie robisz krzywdy… – wydusiłem z siebie, czując jak oblewam się zdradzieckim rumieńcem i szybko spychając jego rękę ze swojej głowy.
- Więc gdzie one są?
- Pod łóżkiem… – wymamrotałem niechętnie, odsuwając się dyskretnie. Chciałem zapaść się pod ziemię…
- Pod łóżkiem? – parsknął Dan z ciepłym uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Dlaczego akurat tam?
Wzruszyłem ramionami, ale pochyliłem się i wziąłem jedną z przezroczystych, ciepłych kul do ręki. Powinna nic nie ważyć, ale mi zdawała się strasznie ciężka.
- Weź swoje przeprosiny – powiedziałem, pociągając nosem i podając mu ją. – Nie są potrzebne. Nie mam na nie szuflady. A pod łóżkiem nie ma już miejsca…
- Więc czemu je trzymasz?
- Nie wiem co zrobić, kiedy przepraszasz mnie, choć nie zrobiłeś nic złego… - wymamrotałem wkurzony i trąciłem nogą kule, wylewające się spod łóżka.
Spojrzałem na Dana. Uśmiechnął się tylko i podszedł do mnie. Przyglądał mi się dłuższą chwilę z bardzo bliska.
- Ty humorzasty, przewrażliwiony dzieciaku! - rzucił w końcu i niespodziewanie mnie przytulił. – Jesteś taki głupi…
- Kto to mówi?! To ty mnie ciągle przepraszasz za nic! – fuknąłem, próbując wyrwać się z jego objęć.
Szarpiąc się z nim dostrzegłem kątem oka, że zniknęły. Obie.
W końcu nie były już potrzebne.
Odsyłam jeszcze raz do Facebooka (kiedyś zrobię to śmieszne coś, żeby połączyć bloga z fejsem, na pewno zrobię...), bo jak jestem sierotą życiową to tam będzie zawsze wiadomo czy coś nowego jest czy nie ma... Postaram się, żeby było...